Bóg jak kromka chleba - felieton

          Śniadanie i znak krzyża, dziękuję, że żyję, że mam chleb i ser i nawet miód do kawy (bo kawa jest przepyszna z miodem). Ten znak krzyża to taki nasz, Boga i mój dialog. Cichutko; oparłam stopy o jeszcze ciepły kaloryfer - Boże, jesteś? Takie wczesne poranki dają mi przestrzeń do pogadania, właśnie z Nim. Nasze poranki nie są trwaniem w wielkim modlitewnym uniesieniu. Są  zwykłe. Niby nic nie mówię, a jednak...; parzę kawę, szykuję kromkę i robię znak krzyża. Taka poranna przestrzeń mojej modlitwy. Czasem poranek nie jest zbyt łatwy. Człowiek wstaje, za oknem pogoda nierozpieszczająca i... dziwnym trafem chwyta zwyczajny nerw. Wszystko wydaje się beznadziejne i jeszcze ten kapeć, o którego się potkniesz, przy okazji stukniesz kolanem w łóżkową ramę, głową w szafkę , a  ten, którego kochasz, bądź ta ukochana, jeszcze warknie. Trudno wtedy na spokojnie zrobić znak krzyża, a co dopiero mówić o rozmowie z Bogiem? Ratuje wtedy" Ojcze nasz"... lub przez Maryję" Pod Twoją obronę", zawsze coś ratuje!

           Zbieram się do pracy. Kobieca szafa sprawy nie ułatwia. Staram się, jak mogę zrobić to najszybciej, jak się da, choć, co znaczy najszybciej? Lecę. Wsiadam do mego czterokołowca i... robię znak krzyża. Boże prowadź, poślij aniołów, aby mnie strzegli, św. Krzysztofie... Wzrokiem ogarniam ulice pełne ludzi, jedni się spieszą, inni nie. Znów widzę, jak co dzień tego samego pana przed piekarnią, codzienność. Myślami już sama gonię. Co dziś trzeba zrobić koniecznie, co może poczekać. Zaczął się ten zwykły dzień. Ponieważ pracę mam przeciekawą, codziennie jestem w rożnych miejscach. Często ta „przeciekawość” daje mi w kość, wszak przemieszczanie się dość męczy, ale dziękuję Bogu, że jest tak jak jest. Nie myślcie, że jestem wciąż tak wdzięczna, ale lepiej dziękować niż mieć pretensje. Wciąż się tego uczę.

          Mam dziś ciekawe spotkanie. Umówiłyśmy się na gorącą czekoladę. Rozmowa o współpracy i słowa, które mnie zadziwiły. Jesteś wierząca, a masz fajną kieckę, pomalowane paznokcie… hmmm, wzbudziło to moje niemałe zaciekawienie. Czy osoba, która wierzy, nie powinna, ba!- może nie wolno jej dobrze wyglądać? Powinna, jak najbardziej. Wypiłam czekoladę i... zrobiłam znak krzyża. Nie po to, aby zwrócić na siebie uwagę. Nie, to ten mój dialog z Najwyższym. Osoba, z którą raczyłam się tym "niskokalorycznym" napojem, zrobiła to samo. Może to jej początek zwyczajności?

        Wracam do domu, za szybą samochodu już szaro..., popołudnie. Zaraz wyjdę na spacer z psem, zagrzeją zupę, nakryję stół i porozmawiam z moim Bogiem, robiąc znak krzyża. Przyjdzie wieczór, posprzątam, powieszę pranie, może nawet poprasuję. Zadzwonię do bliskich, poczytam, bo lubię, pościelę łóżko i zrobię znak krzyża. Pogadamy: ja i On. Zgaszę światło z nadzieją, że poranek zastanie mnie na ziemi i podziękuję, że kolejny dzień nastał.

       Chciałabym, żeby Bóg był w moim życiu jak chleb. Zwyczajny, codzienny. Żeby każdy znak krzyża był modlitwą. Nie szukam uniesień wielkich, nie szukam emocji rwących do góry. Chcę zwyczajności i prostoty. Chcę widzieć  Boga w ludziach wierząc, że są dobrzy - bo są! Chcę niespiesznie przeżywać każdy kolejny dzień, siadając z Bogiem do śniadania, obiadu, kolacji. Zasypiając i budząc się. Chcę, żeby Bóg był jak chleb.      

Fot. sxc.hu