Chory w moim domu

 

Z dedykacją dla R. 

„W życiu w ogóle, czyli również w życiu z chorobą, najważniejsza jest bliskość. Człowiekowi, który doświadczył bliskości, lepiej się żyje, choruje i umiera”. To jedno z najważniejszych przesłań ks. Jana Kaczkowskiego, które wypływa z książki „Żyć aż do końca. Instrukcja obsługi choroby” i które on kieruje w stronę wszystkich, którzy towarzyszą chorym.

O Janie Kaczkowskim już było. Że ksiądz, że pięknie żył, że umarł, że glejak IV stopnia, że smakowała mu polędwica. Trzeba dodać, że ks. Jan to był też prezes. Nie żadnej tam spółki skarbu państwa, jeśli takie takowych mają. Ks. Jan był prezesem dobrego miejsca do odchodzenia – Puckiego Hospicjum.

W książce, która została tu przywołana, ks. Jan rozmawia z Katarzyną Jabłońską i wspólnie tworzą „przewodnik po chorowaniu i umieraniu”. Świetna lektura. Również dla zdrowych. Kto chciałby odwiedzić kraj, który zwie się „chorobowo”, koniecznie powinien tu zajrzeć. Są opisane najciekawsze zabytki takie jak złość, samotność, bezradność, strach, histeria, ból, cierpienie. Książka faktycznie może być instrukcją choroby, chorego, ale i osoby bliskiej choremu. 

I o tym ostatnim teraz. Bliskim poświecony jest m.in. rozdział: „Zdrowi, ale też chorzy – czyli bliscy chorego”. 

Ks. Jan mówi konkretnie: „Przewlekła choroba jednego z członków rodziny angażuje – dobrze już to dziś wiemy – wszystkich, którzy ją tworzą...

(...) i zawsze w pewnej mierze destabilizuje funkcjonowanie rodziny (...). Nieustanny stres, konieczność opieki nad chorym, która bywa czasochłonna, a także fizycznie i psychicznie wyczerpująca, uczestniczenie w zabiegach, jakim jest poddawany chory, niepewność przyszłości – to wszystko sprawia, że rodzina właściwie choruje razem ze swoim chorym”.

Dlatego wielokrotnie powtarzał, że w chorobie nie tylko chory potrzebuje, by się nim zająć, ale jego bliscy również! „Zanim bliscy „ułożą się z bolesnym faktem choroby swojego bliskiego, u nich zazwyczaj pojawiają się: szok, złość zaprzeczenie faktom, czy dręczące pytania: „Czym sobie na to zasłużyliśmy?”, „Boże, dlaczego do tego dopuszczasz? Za co nas karzesz?”. Wszystko to są naturalne mechanizmy obronne”. 

I dobrze, naturalnie, że są, ale co dalej? „Tych, którzy jednak mają taką możliwość, namawiał będę jednak do zwrócenia się o pomoc do psychoonkologa lub psychologa, który naprawdę wiele tu może zdziałać. (...) Ta pomoc bywa bezcenna, grzechem więc byłoby z niej nie skorzystać”. 

Ks. Jan na kolejnych stronach przekonuje, jak ważna jest wiedza bliskich na temat choroby, jak ważne jest wsłuchiwanie się w oczekiwania i pragnienia chorego, czasem nawet te wydawałoby się absurdalne – jak piwo czy randka (!), jak ważne jest bycie przy, ale – każdy czasem wysiada po kilku nieprzespanych nocach, po wysiłku fizycznym, po psychicznym zmaganiu się ze sobą i myślami tych, którzy chorują. Co wtedy? W kilku miejscach powtarza: grupy wsparcia dla rodzin chorych. Właściwie hasełka typu: „dam sobie radę sam” klasyfikuje jako niedojrzałość, naiwność i zuchwalstwo. 

Mówi wprost: „To oddanie choremu jest piękne. Trzeba jednak uważać, żeby niepostrzeżenie nie stało się udręką i nie doprowadziło do totalnego wyczerpania. Dlatego absolutnie konieczne jest ładowanie własnych akumulatorów przez opiekujących się chorym. Apeluję: niech Państwo nie próbują być siłaczkami i siłaczami. Jeśli naprawdę chcą Państwo efektywnie wspierać swojego chorego, muszą Państwo (celowo nie mówię: byłoby dobrze, powinni Państwo, tylko: muszą Państwo!) nauczyć się respektować własne ograniczenia i korzystać z pomocy innych”. 

Dalej: 

„Tu nie ma co chojraczyć”.

„Warto dać się zastąpić, podzielić obowiązkami i zaufać innym. Przyjmijmy pomoc przyjaciół”.

Choroba nie przychodzi do życiowej pustki. Zastaje ludzi w ich pracach, marzeniach, pasjach. Co z marzeniami i planami  nie tylko chorujących, ale i ich bliskich?

„Wszystko zależy od sytuacji. W towarzyszeniu choremu i opiece nad nim trzeba być rozsądnym. Moje plany i marzenia mogą zejść na dalszy plan, kiedy choroba kogoś bliskiego wymaga dużego zaangażowania. Później, kiedy sytuacja wraca do jakiej takiej normy, należy rozważyć, na ile jestem w stanie podjąć to, co zarzuciłem, i reagować na bieżąco. Bezwzględny wyjątek stanowi tu wychowanie dzieci, zwłaszcza małych (...)". 

Kino, piwo, randka 69-letniej mamy i kozy w hospicjum. Jan mówi o tym, że chory to nie dziecko specjalnej troski i musi żyć. Z chorobą, ale żyć. „Nie ma co udawać: choroba sprawia, że szału nie ma. Ale życie wciąż trwa! Chodzi więc o to, aby wpłynąć na zmianę świadomości społecznej – świadomości każdego z nas (....). Bo również życie w chorobie może być intensywne! Trzeba jednak do swojej choroby mieć odpowiednią instrukcję obsługi”. „W chorobie, podobnie jak w innych życiowych trudnościach, ratuje nas autoironia i dystans do siebie”. 

Ks. Jan niezmordowanie powtarzał: „Chorowanie to przecież wciąż życie, które można wypełnić sensem”.

 Co to chorowanie robi jeszcze naszym relacjom z bliskimi, a właściwie: co dobrego robi (bo niestety trochę złego czasem też)? „Zdarza się, że wspólne mocowanie się z ciężką chorobą pomaga uleczyć trudne relacje w rodzinie, pogłębić więzi i wreszcie cieszyć się sobą wzajemnie”. „Choroba przynagla do pojednania się z ludźmi i z Bogiem, powoduje zmianę perspektywy”, 

A kiedy zbliża się koniec? „Przychodzi taki moment, że najważniejsze, co można zrobić dla ukochanej, śmiertelnie chorej osoby, to pozwolić jej spokojnie odejść. A czas dzielący od śmierci wykorzystać na intensywne bycie z odchodzącym, pożegnanie się z nim i – jeśli on sam tego pragnie, a bliscy są w stanie to udźwignąć – towarzyszenie mu w tej jednej z najważniejszych w jego życiu dróg – przez śmierć”. 

W książce niesamowitą opowieścią jest rozmowa z rodzicami zmarłego księdza. Państwo Kaczkowscy z niezwykłą otwartością opowiadają o najbardziej intymnej chwili, jakiej doświadczyli, towarzysząc księdzu Janowi w ostatnich dniach, kiedy odchodził. Na początku tej rozmowy padają trudne słowa mamy ks. Jana: „Ludzie nie powinni chorować i umierać w samotności – powinni być przy nich ci, którzy ich kochają.” 

Jak się bowiem okazuje, jedną z najważniejszych rzeczy dla chorego, jest to, z kim choruje!