Co mi dasz Mikołaju?

 

W tym roku dajmy tylko słodycze. Symbolicznie. Nie, w tym roku żadnych słodyczy. Potem dentysta ma co robić. Kupmy jeden większy prezent od wszystkich albo nie - może tym razem dajmy „każdy coś małego”. Dajmy coś, o co prosi. Nie, nie. Zróbmy mu niespodziankę wbrew listom do św. Mikołaja i oczekiwaniom. Kupmy coś mądrego, coś z edukacją w podtytule. Stop. Może jednak coś do zabawy, w końcu w dzieciństwie chodzi o małe przyjemności. Dajmy coś, co sami zrobiliśmy – wykleiliśmy, wyszyliśmy. To najcenniejsze prezenty, te z serca. Te z marketu są bez? W ogóle to bez sensu, bo przecież dziś wszystko dzieci już mają. 

Jest jeszcze strategia podszyta lękiem - żeby nigdy więcej nie zobaczyć łez dziecka, ot choćby takiego starszaka, który dostaje książkę i wydziera się pod choinką: O nie! Mówiłem: nie chcę żadnych książek.  

Piękny czas nadchodzi. Maluchy zasypiają z nadzieją, że przyjdzie do nich św. Mikołaj. Potem wypatrują pierwszej gwiazdki na niebie. Śpiewają głośno kolędy. Ryczą, kiedy słyszą o biednym Jezusie leżącym na sianie, któremu było na dodatek zimno. Tłuką bombki na potęgę. Grymaszą na widok barszczu i pierogów z kapustą. Tonami pożerają opłatek pod stołem. To samo dotyczy ciastek i pierniczków zawieszonych na drzewku. Nie interesuje ich, jak do domu wejdzie św. Mikołaj, którędy, jak to w ogóle możliwe, że przychodzi do wszystkich dzieci. Ważne, że o nich nie zapomni, że im zostanie dane, że one...

Jeśli myślimy o tym, co ten czas robi naszym dzieciom, to faktycznie trzeba przyznać: uczy  odmieniać „ja” przez przypadki. Wszystkie. Reszta zależy od nas, dorosłych. 

Prezenty wyczekiwane: Aha, wszystko mi się należy. Prezenty niespodzianki nietrafione. Płacz na pół osiedla, że nie cierpię świąt i: aha, a może nie zawsze dostajemy to, o czym marzymy. Prezenty małe, a kolegi większe: aha, świat bywa niesprawiedliwy.

Duński pedagog Jesper Juul pięknie napisał: „Dzieci rozpieszczone to takie, które dostają zbyt wiele tego, czego pragną, a zbyt mało tego, czego potrzebują”.

A zatem: czego tak naprawdę potrzebują nasze dzieci w czasie Świąt Bożego Narodzenia? Potrzebują Jezusa w żłobie, rodziców przy wspólnym stole, białego obrusu, który poplami się barszczem, siana pod nim, karpia, który śmierdzi mułem i nie jest łososiem, choinki trochę za bardzo pochylonej w prawo i potrzebują prezentów. Naprawdę. Tej magicznej chwili, kiedy w rękach zostają tasiemki wstążki, a z rozdartego opakowania widać już pierwsze fragmenty auta, robota, puzzli. Świat jest dobry. Dziś potrzebują dostać, żeby jutro mogły komukolowiek cokolwiek dać. Czy potrzebują prezentów drogich, tanich, małych, wielkich, zbiorowych, czy pojedynczych? 

Jedno jest pewne: wszystkie, bez wyjątku, na całym świecie, ucieszą się z czasu, który im damy, bo święta to prawdziwy niedoczas. Odganiamy maluchy od pierniczków, bo sami zrobimy szybciej i piękniej, odganiamy od jeżdżenia na odkurzaczu, bo nie teraz czas na zabawę, a dom musi lśnić jak na przyjście teściowej, sami ubieramy choinkę, bo jeszcze coś stłuką. Pędzimy do kościoła, na roraty, pasterkę, do wigilijnego stołu prawie biegniemy jak w maratonie. One to widzą. Dzieci widzą ten nasz pośpiech, tę naszą zadyszkę, zdenerwowanie, które się z nią łączy, wieczne spóźnienie na coś. Widzą, dziwią się i pewnie czują się w tym wszystkim bardzo samotne, bo przeganiane z kąt w kąt muszą cały czas czekać. Może więc warto dać im się pobrudzić mąką, nie umyć w tym roku wszystkich okien na przyjście Jezusa, odpuścić podłogę i dziesiąte mycie w zmywarce. Może nawet warto darować krzywej choince, bo naprawdę, naprawdę z perspektywy dziecka, jest ona najprostsza na świecie. 

A najlepszym przewodnikiem po tym, jak urządzić święta z naszymi dziećmi, będą nasze własne wspomnienia. Nawet jeśli sweter w kolorowe romby nam się nie podobał, zaciskaliśmy zęby, a po latach stał się najlepszą anegdotą rodzinną. Co pamiętamy z naszego czasu bożonarodzeniowego? Prezenty? Pewnie niektóre. Smak wigilijnych potraw. Pewnie też. Opowieść o Jezusie. Jasne. Ale to, co najbardziej w nas zapada, to? To obecność, że byliśmy przy tym stole, pryszczaci, zasmarkani, zbuntowani, że siedzieli przy nim ciut mniej siwi nasi rodzice i ci, po których już dziś tylko drży powietrze, że byliśmy całowani, wyściskiwani, że krępowało nas to wtedy tak bardzo, a dziś już za tym tęsknimy. 

Może w tym roku zapakujmy sobie czas.  Zawiążmy go wstążką i uważnie rozdajmy każdemu według potrzeb, bardzo świadomie i celowo.