Co mi robią niewierzący?

 

 

 

Ten odsetek jest nadal niski, ale jest i wzrósł z 4% do 8%.

W przedziale wiekowym między 18 a 24 lata ta liczba również wzrosła dwukrotnie. Osób niewierzących deklaruje się tu zatem już nie 6% a 15%. I dalej, od 2005 roku wzrosła, znowu dwukrotnie liczba osób niewierzących mieszkających w dużych miastach. Było ich zdeklarowanych 8%, a w 2015 określiło się aż 17%. Podobnie wśród osób z wyższym wykształceniem i tu zwiększyła się liczba niewierzących: z 7% do 13%.

Datą graniczną od momentu, której badani byli respondenci był rok 2005, po śmierci Jana Pawła II. Analizując wyniki badań, okazuje się, że faktycznie od 2005 roku systematycznie przybywa osób, które deklarują się jako niewierzące.

A teraz mniej liczb. Kim są nasi prywatni niewierzący? Kolega, koleżanka z pracy. Ilu z nas mogłoby tak odpowiedzieć? Myślę, że wielu. Pani z mięsnego, warzywniaka, apteki? Tu też każdy z nas się odnajdzie. W rodzinie,  brat, siostra? Tak, są! Ksiądz w naszej lub pobliskiej parafii? Tak, zdarza się!

Co oni nam robią? Znam wiele przypadków, w których świetnie budują nasze katolickie ego: jacy to my przy nich jesteśmy wspaniali, my dobrzy katolicy. Co prawda na pytanie, co takiego złego robią owi niewierzący, trudno odpowiedzieć, ale jednak my lepsi, więc pomagają nam być wierzącymi nasi bliscy niewierzący, ot choćby poprzez bycie w opozycji. Inni niewierzący są dla wielu z nas jako worek treningowy wykorzystywany do odsłuchu płomiennych przemówień ewangelicznych i mrożących krew w żyłach opowieściach o nawróconych. Na nich możemy przetestować nasze umiejętności bycia oratorem i ewangelizatorem.

Niewierzący pomagają nam się zdefiniować jako wierzący.

Obecność niewierzących pozwala nam potrenować drwinę, ironię, sarkazm.

Niewierzący porządkują nasze życie: „przecież to takie proste: żyć tak a nie inaczej”.

Niewierzący uczą nas tak ważnej w dzisiejszych czasach sztuki oceniania.

Niewierzący pozwalają nam zatriumfować w niepokornej ciszy „ja i tak wiem swoje”.

Często dziwię się, że jednak nie uczą nas tego, o co poproszono nas kilka tysięcy lat temu. Miłości, zwyczajnej. W pracy z kawą w ręce, w sklepie z dobrym "dziękuję" i "do widzenia", w rodzinie z ogromem modlitwy, wyczucia, szacunku dla inności, ale przede wszystkim tego, czego rodzinom dziś potrzeba najbardziej – z obecnością, byciem przy! Co do księdza niewierzącego chyba najtrudniej. Do niego może już tylko z modlitwą.

Możemy udać, że ich nie ma, tych naszych kochanych niewierzących, że ich liczba nie rośnie. Możemy myśleć o nich jak o marginesie, ale są. I teraz będzie najgorsze - bywa, że nasi niewierzący chrzczą dzieci, posyłają je do Komunii św.?! Zanim rzucimy kamieniem, zastanówmy się, czy do końca wiemy, co to im robi i co to robi ich dzieciom?

Moglibyśmy od czasu do czasu napisać do nich list „Kochany niewierzący, dziękuję Ci, że jesteś. Za każde Twoje bycie dobrym człowiekiem – też Ci dziękuję. Za Twoje pytania, które pokazują, że tajemnica w wierze jest jak fakt. Dziękuję za Twój dociekliwy umysł, serie pytań, które nagle coś budzą w sumieniu...

I za co? Za co jeszcze?