Czego nie powiedział ks. Jan?

 

Kilka dni temu, w jednym z wywiadów ojciec księdza Jana, Józef Kaczkowski, powiedział o swoim synu: „Chciałbym, żeby w głowach ludzi pozostał prosty przekaz: był taki facet, który bardzo chciał robić dobre rzeczy, i nawet mu się to udawało. A przy okazji mówił rzeczy, które innych zmieniały: w życiu, działaniu, chorowaniu”. 

Dobre rzeczy. 

Po pierwsze ks. Jan nie mówił, że zawsze daje radę, że jego choroba go nie kosztuje, że cierpienie jest przeszlachetne. A co właściwie opowiadał o swoim zaangażowaniu chociażby w pracę w hospicjum? „Przyznaję, że czasem łapię się na tym, że ta praca jest ciężka. Ale wiem, że wtedy pomaga mi powiedzenie sobie samemu: Kaczkowski, jak jesteś taki wrażliwy, to trzeba było założyć kwiaciarnię”. Jednocześnie zaznaczał: „Skoro podjąłem decyzję, że chcę założyć hospicjum i w nim pracować, to nie będę się teraz roztkliwiać, jaki to jestem tym przytłoczony. Wiedziałem, co wybieram”. 

Rzeczy, które innych zmieniały w życiu.

Nigdy też nie powiedział, że ksiądz, biskup, czy ktokolwiek ze świata duchownych jest nietykalny, że może więcej niż reszta zwykłych ludzi.

„Częściej spotykam się natomiast z przypadkami młodych dziewcząt lub młodych mężczyzn, którzy zostali uwiedzeni przez księży. Bronili ich, więc pytałem: Czy uważasz, że on jest dobrym kapłanem? Odpowiadali: tak. Czy rozmawiacie o swoich wątpliwościach, czy on mówi o swoich wyrzutach sumienia? Oni: Tłumaczy, że celibat to pomyłka. Ja: Pamiętaj, że skoro ma takie podejście, może to oznaczać, że dla niego nie jesteś jedyna. Trzeba takiej osobie – najczęściej dziewczynie – uświadomić, że jest ofiarą w tym związku”. 

Rzeczy, które innych zmieniały w działaniu. 

Ksiądz Jan nie mówił po przecinku. W tym, co głosił, było dużo przezroczystości, oczywistości, jasności i spójności. Nie był dyplomatą, politykiem. Mówił: „tak, tak” i „nie, nie”.  Kiedy dziś wracamy do słów, które pozostały, nie ma problemów z interpretacją. Ona jest właściwie zbędna przy tych jednoznacznych przekazach.  

„Kiedy głoszę swoje kazania żebracze, to staram się nigdy nie robić tego w niedzielę zbiórki WOŚP, żeby nie tworzyć konkurencji. Staram się też unikać wyrażania opinii, że coś jest dobre, ale – „ale” zawsze wykrzywia istotę sprawy.”

Rzeczy, które innych zmieniały w chorowaniu. 

„Co mam Państwu powiedzieć? Że już mi się odechciało? Że nie chce mi się żyć? Przecież to nieprawda. Życie jest takie ciekawe, takie smaczne. Także smaczne dosłownie. Nie ma pan przypadkiem ochoty na wspaniałą, soczystą polędwicę z dobrym winem, w cudownym sosie? Lub choćby na talerz aromatycznej grochówki?”

I dalej, może ciut trudniej:

„O cud można się modlić, ale cudu nie należy się spodziewać. One nie dzieją się na zawołanie, ani nie można ich na Panu Bogu wymusić”. 

A na koniec fragment, który wielu może się nie podobać, który wielu z nas mogłoby nie usłyszeć i zwątpić: To na pewno powiedział ks. Jan Kaczkowski? Tak, to on. Nikt inny. Człowiek, który przez ostatnie lata życia cierpiał, chorował i wiedział, że koniec jest tuż za zakrętem. Nie wiedział tylko, za którym.

”Niektórzy mówią, że jako cierpiący muszę łączyć swoje cierpienie z cierpieniem Jezusa. Nie jest to dla mnie przekonujące, a wręcz wydaje mi się nielogiczne, choć nikomu nie bronię prób wykorzystania własnego dyskomfortu ku chwale zbawienia. Inni z kolei już całkiem głupio mówią, że kogo Pan Bóg kocha, temu krzyżyki zsyła. To wierutna bzdura. W moim odczuciu cierpienie fizyczne ma zerową lub minimalną wartość etyczną. Po to Bóg dał nam rozum, po to dzięki temu rozumowi rozwijamy medycynę, żebyśmy z cierpieniem walczyli”.

Wszystkie te cytaty są wyrwane z kontekstu. Mogą nic nie znaczyć. I mogą znaczyć bardzo wiele. Nic nie mówią właściwie o ks. Janie Kaczkowskim. No może tylko to jedno: że trzeba do niego wracać. Zadziwiać się nim i zachwycać. Nie rozumieć go. Dopytywać. To jest żywa pamięć. Martwa jest bezrefleksyjna i pokorna. W martwej człowiek przepada. A zależy nam przecież, żeby ks. Jan żył. Żył życiem wiecznym i komu co trzeba szeptał Tam na ucho. Jeśli chcemy mieć swojego człowieka w Niebie, nie ma lekko. Musimy wiedzieć, że nic się nie skończyło wraz ze śmiercią ks. Kaczkowskiego. Niektóre rzeczy dopiero zaczną się dziać.