Czerwone latarnie... Słowo na 2 Nd. Adwentu

 

 

EWANGELIA Łk 1, 26-38 Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą

Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: «Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami». Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: «Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca». Na to Maryja rzekła do anioła: «Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?» Anioł Jej odpowiedział: «Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego». Na to rzekła Maryja: «Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa». Wtedy odszedł od Niej anioł.

 

           Zawieście czerwone latarnie!

         Bynajmniej nie myślę tu o amsterdamskich ulicach, bo tam, o zgrozo, jest ich cała masa! Bardziej o zamkniętych w zamkach księżniczkach, których o przybyciu męża do tej, a nie innej twierdzy, informują rozwieszone przez dworską służbę czerwone latarnie... To chińska historia dwudziestych lat minionego wieku. Najbardziej jednak o kapłanach, rekolekcjonistach i spowiednikach..., w których mocy jest zapalenie tak bliskiej ludzkiemu sercu, umieszczonej w konfesjonałowej szklarni, czerwonej latarni.

        Płynąca z niej poświata jest swego rodzaju błogosławieństwem... W banalny sposób, już na wejściu, oznajmia mi, że nie muszę się prosić - wystarczy podejść. Daje mi niemalże stuprocentową pewność, że jestem oczekiwany, chciany i akceptowany...

       Wyznaję, jak na spowiedzi, że powielokroć, stykając się z osobistym upadkiem, którego nazywam grzechem, udawałem się do znanego mi krakowskiego sanktuarium czerwonych latarń, gdyż z miłosiernej ręki Syna, ich poświata nigdy tam nie gaśnie..., lecz oznajmia:  znalazłaś(eś) łaskę u Pana. Swoją drogą, mickiewiczowski Konrad miał rację, gdy mówił: czymże ja jestem przed Twoim obliczem, prochem i niczem, ale gdym Tobie moją nicość wyspowiadał ja proch, będę z Panem gadał.

          Grzeszę i dlatego potrzebuję czerwonych latarń... Tylko w ich "miłosiernym" świetle staję się jak Ta, która w swym ziemskim życiu ich nie potrzebowała... Nie znaczy to jednak, że wszystkie Oskary zostały rozdane... Przeciwnie! W zamian za duchową przeprawę przez zachwaszczone serce przychodzi pokój i przebaczenie... Odkrycie życia Niepokalanej, której serce było czyste...

       Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko nazwać grzech po imieniu, by dotąd nie moje, lecz Jej wspomnienie stawało się także moim świętem! Codziennie..., tyle, że nie na łamach brukowców, szmatławców, czy wykorzystywanych jako swego rodzaju konfesjonały tabloidów, jak czyni to niestety spora część społeczeństwa, lecz w świetle pokornej latarni...

 

Fot.: sxc.hu