Czuwać

Wreszcie nadszedł. Chciałoby się napisać, że zupełnie nagle. Ale też w tym roku jakby spóźniony. Będący zatem w pośpiechu. W ciągłym niedoczasie. W każdym razie już jest. I zaczyna się rozgaszczać. Zapraszając Ciebie i mnie. Adwent.

Co tu wiele ukrywać. Nie ma lepszego miesiąca na jego przeżywanie. Adwent w ciepłym klimacie? Wykluczone. Bez tego charakterystycznego mroku, gdy wychodzimy na poranne roraty? Gdy w pogrążonym w ciemnościach kościele jedynym źródłem światła są najczęściej nasze świece i lampiony? Bez tego dźwięku chrupiącego pod naszymi butami śniegu? Bez mrozu na policzkach? Nie, to by nie było to.

Zaczął się więc. I trwa. W tym roku rekordowo krótki. Bo zaledwie trzytygodniowy. Mamy więc mało czasu. Ale koniecznie spróbujmy go znaleźć. Wyrwać codziennym obowiązkom. Wydobyć. Bo przy okazji być może wydobędziemy także coś jeszcze.

Nie wiem, czy masz podobnie, ale odnoszę wrażenie, że w obecnie panujących grudniowych mrokach i półcieniach jakby łatwiej o skupienie. O medytację. O czas przy Panu. Po to także są te poranne roraty. Po to są adwentowe rekolekcje. Po to jest ten czas przygotowań.

I jakoś tak się to wszystko ładnie składa, że to również jest ta pora, kiedy podobnego wyciszenia czy alienacji można poszukać gdzieś dalej, poza miastem. Gdzieś tam, gdzie wizyta w każdej innej porze roku nie przyniesie tego, co może przynieść właśnie teraz.

Północna Skandynawia. Pogranicze Finlandii i Szwecji. Asfalt został już dawno, dawno za nami. Wkoło gęsty las. Pokryty szczelnie białym puchem. Ścieżka w lesie jest jeszcze węższa i węższa. Ale o dziwo odśnieżona. Ktoś tu najwidoczniej jeszcze jeździ. Smuga samochodowych świateł zręcznie świdruje otaczające leśną drogę zaspy. Jest coraz piękniej. I coraz bardziej ekscytująco.

Do naszej leśnej chaty, którą wynajęliśmy u jednego z Finów, już jednak raczej nikt nie dojeżdża. Nie ma w niej prądu ani wody. Trzeba napalić w piecu, a następnie topić śnieg. Dopiero wówczas będzie można zjeść coś ciepłego na rozpalonej do czerwoności kozie. Jedynymi źródłami światła są nasze czołówki. Poza tym piękna ciemność.

Otaczający nas zewsząd ciemny las nie jest jednak aż tak straszny, jak mogłoby się z początku wydawać. Obłaskawiony przez prószący wciąż śnieg jawi się znacznie bardziej sympatycznie. Troszkę jak ten z krainy Narnii, do której wchodzi się przez zaczarowaną szafę. Cisza, pokój, samotnia. Drewniana chata, z której do najbliższych jakichkolwiek zabudowań jest przynajmniej 30 minut jazdy autem, to wymarzone miejsce na przeżywanie takiego właśnie stanu umysłu. Przykryty kocem dokładam do niewielkiego piecyka grzejącego izbę. Ktoś inny przynosi odłożone w drewutni zapasy chrustu. Całość oświetla nam kołysząca się rytmicznie lampka naftowa podwieszona nad naszymi głowami. Tak, w tej chacie nie ma prądu. Zamiast elektryczności i gazu jest wspomniany kominek i kuchnia węglowa. Pachnie przepysznie.

Może to i naiwność z mojej strony, ale takie warunki naprawdę pomagają w skupieniu. Najtrudniej jest – jak to zwykle w tego typu przypadkach – po prostu ruszyć się z miejsca. Gdy już jednak będziemy na miejscu, raczej nie pożałujemy. Zwłaszcza teraz, w Adwencie. Bardzo krótkim Adwencie. Gdy każda minuta jest nad wyraz cenna.