Czy boimy się popełniać błędy?

Czy człowiek ma prawo do popełniania błędów? Jeśli tak, to czy każdy? Analizując sposób wychowania wielu pokoleń, można dojść do wniosku, że polegał on na tym, aby nauczyć nas żyć bez żadnej wpadki. Każdy błąd jest przecież oceniany, jeśli nie stopniem, to minusem lub też uwagą – pisemną lub ustną. Oczywiście to dorośli wystawiają ocenę dzieciom i młodzieży. I nie mam tu wcale na myśli tylko szkoły. Takie podejście do sprawy nie przynosi jednak rezultatu w postaci bezbłędnych i nieomylnych dorosłych, którzy nigdy nic nie zepsują i o niczym nigdy nie zapomną. Wychowujemy dorosłych, którzy znowu wymagają od dzieci bycia idealnymi, podczas gdy sami idealni nie są. I przecież wcale nie muszą. Spróbujmy zatrzymać się trochę na tej kwestii. Jest ona ważna, ponieważ wymagania skierowane do każdego z nas od najmłodszych lat kształtują naszą odporność na to, co w późniejszym czasie stawia przed nami życie.

Obecnie wśród wielu trendów wychowawczych pojawiają się informacje, porady i wyjaśnienia, które dają dzieciom możliwość bycia dziećmi. Dorośli nie powinni wymagać od Nich umiejętności, których jeszcze nie zdążyli posiąść. Chodzi tu m.in. o umiejętności emocjonalne, tzn. przeżywanie porażek, przyjmowanie odmowy, właściwe reagowanie na odrzucenie przez rówieśników itp. Wiemy, że człowiek dorosły nie raz ma z tym problem, a co dopiero dziecko. Nie możemy więc wymuszać naszym krzykiem spokoju u dziecka. Jest to chyba najgorsza z opcji, gdy rodzic, wyprowadzony z równowagi, krzyczy na dziecko: USPOKÓJ SIĘ! Raczej nie osiągnie zamierzonego skutku, a jedynie strach. Ale mam także na myśli opanowanie podstawowych czynności manualnych, typu: nalanie wody do szklanki, przeniesienie talerza z obiadem do stołu, wyjęcie naczyń ze zmywarki czy podlanie kwiatów. Można oczywiście mnożyć przykłady, ale nie ma potrzeby. Dzieci mają prawo rozlać wodę, potłuc talerz, zrzucić ziemniaki na podłogę czy rozsypać cukier. Ręka do góry, któremu dorosłemu nigdy się to nie zdarzyło? Obecnie czytamy, że posprzątanie potłuczonej szklanki zajmie nam tylko kilka minut, ale naprawienie traumy, jeśli wybuchniemy krzykiem i histerią wobec takiego mało znaczącego zdarzenia, może zająć dziecku kilka lat. Nasze nieadekwatne reakcje wynikają często z „marzenia” o poukładanym życiu. Nic nie może go zakłócić. Jeśli zaplanowaliśmy radosny dzień, wspólny obiad, dobrą atmosferę, to wszystko musi iść zgodnie z planem. A tu jakaś szklanka z sokiem wypada dziecku z ręki. I teraz trzeba wszystko zostawić, delikatnie pozbierać i odkurzyć szkło, wytrzeć rozlany i rozchlapany po szafkach sok, w tym czasie obiad stygnie, dziecko zmienia mokre ubranie i cały plan diabli wzięli. Znacie to? Dla dziecka już samo to wydarzenie jest ciężkim przeżyciem. Boi się przyklejenia etykiety nieudacznika, słów: znowu, jak zwykle, zawsze, nigdy. Często na zapas reaguje płaczem i „zamrożeniem” – stoi w miejscu i nie potrafi nic zrobić. Następny krok należy do nas i ma ogromne znaczenie dla właściwego zrozumienia przez dziecko tego, co się stało.

Bo właściwie co się stało? Nic. To znaczy nic, co miałoby jakieś straszne konsekwencje. Nikt nie umarł, świat się nie zawalił. Wszystko da się naprawić. Można wziąć nową szklankę, nalać nowego soku, posprzątać i wrócić do obiadu. Dać dziecku do zrozumienia, że „nie ma tragedii”. Każdemu może się zdarzyć. Pozwólmy sobie i innym popełniać błędy. Wtedy oswoimy strach przed nimi. Jeśli człowiek, niezależnie czy jest mały, czy duży, boi się, że popełni błąd, będzie miał ogromne trudności w podejmowaniu decyzji, działań, wyzwań. Dziecko, które dostało burę za potłuczoną szklankę, następnym razem samo nie naleje soku, tylko poczeka, aż je wyręczymy. W przyszłości podobnie będzie unikał wielu rzeczy ze strachu przed porażką. Jesteśmy tylko ludźmi, nie musimy być doskonali. Możemy dążyć do bycia lepszymi w tym, co robimy, ale chyba każdy ma świadomość, że nawet mistrzom zdarza się wpadka. I z takiej wpadki można wyciągnąć naukę, z którą pójdziemy dalej, zamiast pogrążać się w rozpaczy.

Niestety zauważam pewien rozdźwięk pomiędzy tym, co przekazuje się w dziedzinie wychowania rodzicom, a tym, co obserwujemy w systemie edukacji. Mianowicie w szkole wciąż nie ma miejsca na błędy. Nie mówię tu o ocenianiu opanowanego zagadnienia, stawianiu ocen za klasówki czy wypracowania – chociaż tu też wiele można zrobić lepiej. Bardziej chodzi mi o takie zwykłe, codzienne sprawy, które często urastają do rozmiarów totalnej porażki. Mogę tu przytoczyć proste sytuacje. Co się stanie, jeśli nauczyciel zapomni sprawdzianów, zeszytów czy innych prac, które miał oddać na lekcji uczniom? Nic. Absolutnie nic się nie stanie. Wiadomo, że nauczyciel też człowiek i ma tyle na głowie, że mógł zapomnieć. Gorzej może być, jeśli zapomni sprawozdania, jakiejś analizy lub opracowania, które miał oddać dyrekcji czy przedstawić na radzie pedagogicznej, a może na zebraniu. Wtedy odpowiada przed swoimi przełożonymi i ponosi konsekwencje, chociażby w formie wysłuchania kilku nieprzyjemnych słów. Ale też nie zawsze. Wiadomo, bywają wyrozumiali dyrektorzy. A co z rodzicami? Czy nie będą mieli pretensji, jeśli wychowawca czegoś zapomni albo się pomyli? Zapewne taka sytuacja zostanie opatrzona odpowiednim komentarzem i skwitowana właściwą mimiką twarzy. Ale idąc teraz od nauczyciela w dół. Czy uczeń może zapomnieć zeszytu, książki, ołówka, długopisu, linijki lub (nie daj Boże) pracy domowej? Teoretycznie może. Otrzyma wtedy nieprzygotowanie do lekcji. A jeśli już wyczerpał swój limit? Dostanie „PAŁĘ” tylko za to, że czegoś nie ma. Może ma tyle na głowie, a może ma kiepskie warunki lokalowe lub młodsze rodzeństwo. A może „Pies pogryzł mi zeszyt, proszę Pani” – swego czasu było to ulubione tłumaczenie uczniów. Ale często nie ma znaczenia, co się stało. Dla nauczyciela brak jest brakiem, jest czymś, co nie powinno się wydarzyć.

Emocje u dziecka są podobne jak w sytuacji ze szklanką. Jeśli dziecko wie, że w szkole błędy i wpadki nie są tolerowane, to już sama świadomość tego, że nie ma w plecaku zeszytu, jest dla niego przerażająca. Dodajmy jeszcze trochę tragizmu: a przecież wczoraj tak długo pisał to wypracowanie i zostawił zeszyt na biurku. Może się to skończyć bardzo spokojnie. Uczeń zgłosi brak nauczycielowi, nauczyciel powie: nie przejmuj się, przynieś jutro, a dzisiaj pisz na kartce, potem wkleisz ją do zeszytu, żebyś nie musiał przepisywać. To byłoby takie ludzkie zachowanie, wspierające i budujące. Ale nauczyciel może też rozpętać z tego powodu piekło. I tę kwestię pozostawię bez rozwinięcia.

Nieszczęścia często przychodzą na nas lawinowo. Mówimy wtedy, że mamy pechowy dzień. Zapewne wynika to trochę z tego, że gdy już jesteśmy wyprowadzeni z równowagi psychicznej, stajemy się mniej ostrożni i uważni, nasze ruchy stają się gwałtowne i chaotyczne, spojrzenie błądzi nerwowo i w rezultacie popełniamy więcej błędów. Dobrze byłoby, gdybyśmy mieli chociaż jedną osobę, która pomoże nam uspokoić się na samym początku, zanim doprowadzimy do tej lawiny. Teoretycznie względem dzieci powinien to być jakiś bliski dorosły. Często jednak takiej osoby brakuje, w momencie gdy jest potrzebna. Dziecko wypracowuje sobie wtedy swój własny system obrony czy może nawet kamuflażu. Znamy te historie, kiedy uczeń, który się nie nauczył, stoi pod tablicą i się szeroko uśmiecha. To jest Jego przykrywka, a nie naśmiewanie się z nauczyciela. Podobnie w naszych domach zarówno dzieci, jak i dorośli, jeśli nie mają bezpiecznej przestrzeni na popełnianie błędów, spróbują znaleźć metodę ukrycia tego, jak bardzo przeżywają kolejną porażkę. Nie musi tak być. Możemy wypracować wzorzec akceptowania błędów i właściwego reagowania na nie. Może być tylko taka trudność. Musimy przełamać schemat, w którym nas wychowano.