Dzień moich kobiet

 

Piotr Żyłka i Błażej Strzelczyk w Domu „Wspólnoty Chleb Życia” spędzili trochę czasu. Patrzyli siostrze Małgorzacie Chmielewsiej prosto w oczy i pytali ją. Głównie o biednych, brudnych, pobitych, zostawionych. Z tych pytań, a właściwie z odpowiedzi, powstała książka „Sposób na (cholernie) szczęśliwe życie”.

A potem? - przyszła zima. Kiedy zaczęło robić się zimno, Błażej Strzelczyk rzucił hasło, żeby gotować zupę i wychodzić z nią do bezdomnych. Z drugiej strony mój szwagier spotkał pod sklepem kilku bezdomnych, którzy potrzebowali ciepłych rzeczy i poprosił mnie o pomoc. Jeden post na blogu na Facebooku od razu pokazał nam, że jest wielu chętnych, by wspomóc takie właśnie dzieła – tak pierwsze zupy opisuje Piotr Żyłka, który jest jednym z koordynatorów akcji „Zupa na Plantach”. I wożą teraz młodzi po Krakowie zupę na rowerach. Rozdają skarpetki, buty, pastę do zebów, a nawet bieliznę. Siostra, żeby wesprzeć chłopaków, co by im się lepiej pracowało, swoimi ścieżkami, zorganizowała im ostatnio czarnego citroena. I nie za tego citroena, a za zostawienie chłopakom w duszy czegoś, co teraz każe im karmić innych, wszystkich – wielkie dzięki!

Kobieta nr 2. Ewa Kiedio. Poznałam ją dawno temu. Wraz z książką „Osobliwe skutki małżeństwa” dotarła do mnie prośba od przyjaciela: „zrecenzuj”. Książkę czytałam i czytałam, aż głupio, bo to całkiem cieniutka książka. Ale ja ją czytałam i oczy robiłam coraz większe: że to mądre jest, że o czymś, że nawet o czymś ważnym i że kobieta to napisała, że kobieta wierząca! Potem widziałam ją kilka razy na ekranach. Fajne to były oglądania. I tyle. Migała mi czasem w sieci. Aż do tego dnia. W ostatnim roku na dłużej zatrzymało mnie jej zdjęcie. Dokładnie zdjęcie jej nóg. Nogi ubrane w fioletowe rajstopy. Nad nimi jeansowa spódnica. Nad tą żółty płaszcz. Za to zdjęcie Ewie Kiedio dziś też dziękuję. Bo kiedy Polska wzdłuż i wszerz dzieliła się na czarno i biało, ona miała odwagę ubrać się w kolory. 

Trzecia to Helenka. Nie umiem o niej jeszcze za dużo opowiedzieć i ta nieumiejętność nie wynika z braku informacji. Helenkę Kmieć znam od niedawna. Przyszła do mnie przez pomyłkę, ale o tym jeszcze kiedyś. 6 stycznia tego roku w pewnym kościele została posłana. Na drugi dzień wraz z koleżanką Anitą pojechała na koniec świata – do Boliwii. Tam zdążyła sierotom, którymi miała się opiekować, namalować kwiaty na ścianie, a potem nie zdążyła już nic. Kilkanaście razy ktoś w jej ciało wbił nóż. Tyle. Za jej misję, która trwa. Za to, co mi funduje od jakiegoś czasu, za niepokój, który wprowadza pytaniami: a ty dokąd idziesz?, jaka jest twoja misja? Helen, wiem, że tak do Ciebie mówili bliscy, wiem też, że jeszcze nie znam odpowiedzi, ale dzięki za pytania!

Czwarta. Wielkie dzięki dla Natalii Niemen za książkę „Niebo będzie później”. Za głośne mówienie o tym, że można nie wiedzieć, być pogubionym, smutnym, zmęczonym, że można szukać, choć wielu wydaje się, że my to "coś" już dawno powinniśmy odnaleźć. A ona na tych 400 stronach zaczyna swoją opowieść od początku - od małej dziewczynki, zakompleksionej, o słabym poczuciu własnej wartości, która miała ojca muzyka, ale która nie mogła sobie przypomnieć, by wspólnie, kiedykolwiek, w jej domu śpiewano kolędy. Spotykamy w tej książce dziewczynę, która chce śpiewać, rzeźbi, maluje i której świat, czasem prosto w oczy, bez zbędnych otoczek, mówi: nie, ty ojca nie dogonisz. I nawet nikt jej nie pyta, czy ona w ogóle chce go gonić. Mamy dorosłą kobietę, która przyznaje, że jest normalna i głosy pt. „nie umiesz śpiewać” zwyczajnie bolą: „Ludzie byli oburzeni: „Jak to?! Córka Niemena i taką płytę nagrała?!”. Za to, że potrafiła o tym wszystkim opowiedzieć innym, mnie. Dzięki!

Piąta. Szósta i Siódma. Niech im będzie. Boskie babki. Czasem kompletnie nie rozumiem, o czym one mówią. Dzieli mnie z nimi wiele. I nie chodzi tylko wiek. Są wszędzie. Na internetach, instagramach, w gazetach, vlogach i blogach. Mają fajne okulary, dobrze dobrany makijaż, dużo pozytywnej energii. Są. Lubię je, co tu dużo ukrywać. Natalia Białobrzeska, Jola Szymańska, Marta Brzezińska – Waleszczyk za stworzenie miejsca, w którym jednym tchem bez żadnego zażenowania można wypowiedzieć obok siebie słowa: Bóg, miłość, seks, czystość – dzięki i powodzenia!

Ósma. To zwyczajna historia. Trochę nudna. W minionym roku odkryłam Matkę Teresę z Kalkuty. Może i głupio, że dopiero teraz, ale jest, jak jest. Odkryłam i już. Naczytałam się, coś tam napisałam. A teraz wraca do mnie czasem postać zakonnicy w białym sari. Uparta. Tak. Wierząca i wątpiąca. Też. Słuchała tylko jednej osoby – Jezusa Chrystusa, cała reszta, na czele z Papieżem – mogła jeszcze nie widzieć wszystkiego. Dawała im takie prawo.   

Dziewiąta. Dziewiąta jest tymi wszystkimi kobietami, które spotkałam od ostatniego Dnia Kobiet. Tymi zupełnie nowymi, które pokazały mi, że świat nie kończy się na tym, co znane i bezpieczne, że są jeszcze dobrzy ludzie. Dziewiąta jest też z kobietami, które towarzyszą mi od lat - moje przyjaciółki, koleżanki, panie ze spożywczego, kochana pani pediatra. Mam to szczęście, że je mam. Dziewiąta jest hektolitrami kawy, milionami minut przegadanymi przez telefon, łzami, które płynęły czasem nagle, z wściekłości, a czasem z bezsilności. Dziewiąta jest głośnym śmiechem, tańcem. Jest niezrozumieniem i przebaczeniem. Jest emocją. Bo wokół mnie tylko takie. 

Ostatnia. Ja sama. Wielka "piona" z okazji Dnia Kobiet. (Pewnie dziś już nikt tak nie mówi „piona”...) Oto jestem. Idę dalej.