Gdy matka pragnie dla syna tylko jednego

Gdy pani Agnieszce urodził się syn, od początku miała tak naprawdę jedno pragnienie. Bardzo typowe dla matki. Bardzo typowe dla wierzących rodziców. Chciała, aby jej dziecko trafiło kiedyś do nieba. By jego dusza nie zatraciła się w potępieniu. Pani Agnieszka znała obietnice, jakie Pan Jezus przekazał św. Małgorzacie Marii Alacoque. Gdy to przekazał jej, iż każdy, kto przez dziewięć kolejnych pierwszych piątków przystąpi do Komunii Świętej i ofiaruje ją jako wynagrodzenie za grzechy własne i rodzaju ludzkiego, temu Boże Serce zapewni miłosierdzie w chwili zgonu, że nie umrze bez Jego łaski.

Pani Agnieszka modliła się więc za syna. Ale także namówiła go któregoś dnia do tego, aby po przyjęciu swojej Pierwszej Komunii Świętej wspólnie odprawić nabożeństwo pierwszych dziewięciu piątków miesiąca. Syn zgodził się i finalnie uczęszczał wraz z mamą przez cały cykl modlitw. Pani Agnieszka mocno wierzyła, że ta modlitwa rzeczywiście przyniesie owoce w jego życiu. Że sprawi cud.

Z czasem zaczęło się okazywać, że ten cud może się młodzieńcowi bardzo przydać. Czas bowiem płynął, a koleje losu syna pani Agnieszki zaczęły się wić w sposób coraz bardziej skomplikowany. Już jako młody chłopak trafia do bardzo niedobrego towarzystwa. Pojawiają się pierwsze problemy w szkole. Z czasem pierwsze wykroczenia. Początkowo drobne kradzieże, z czasem coraz poważniejsze przestępstwa. Finał finałów oskarżenie o morderstwo. Mężczyzna trafia do więzienia. Z czasem uniewinniony wraca na wolność, którą jednak nie będzie mógł cieszyć się pełną piersią. Ku rozpaczy matki bierze udział w wypadku samochodowym. Trafia do szpitala.

Pani Agnieszka cały ten czas modli się za syna. Po ludzku nie ma sił. Po ludzku widzi bezsens swoich starań. Ale nie upada na duchu. Pamięta bowiem obietnicę Pana Jezusa. Pamięta odprawione razem z synem pierwsze piątki miesiąca.

Gdy stan syna jest już naprawdę ciężki, kobieta udaje się do szpitala. Jest późny wieczór. Pani Agnieszka widzi, że syn z godziny na godzinę gaśnie. Pragnie w tej chwili tylko jednego. Aby Bóg przebaczył jej synowi grzeszne życie. Aby ten, odchodząc z tego świata, zdążył pojednać się z Najwyższym. Gdzie jednak znaleźć spowiednika o tak późnej porze? W dodatku w szpitalu?

Pani Agnieszka nadal ma w pamięci odprawione pierwsze piątki miesiąca.
– Panie Jezu, jak to? – pyta w myślach. – Przecież obiecałeś. Przecież mówiłeś… Odprawiliśmy z synem pierwsze piątki miesiąca. I co teraz?

Gdy wybiegała w rozpaczy na korytarz, spostrzegła naraz ubraną na ciemno postać. Było już bardzo późno. O tej godzinie nie miało tu prawa już praktycznie nikogo być. Kobieta nie może wyjść z podziwu – przechadzającą się postacią jest… ksiądz. Kobieta przeciera oczy ze zdumienia. Podbiega do kapłana. Prosi, błaga o to, aby ten czym prędzej udał się do sali, gdzie umiera jej ukochany syn.

Duchowny spełnia jej prośbę. Wychodzi z pokoju, informując kobietę, że zdążył pojednać jej syna z Miłosiernym Ojcem. Kobieta wie, że jej ukochany syn odejdzie zaraz z tego świata w stanie łaski, o którą prosiła Boga, jeszcze gdy synek był maleńki. Że Jezus spełnił obietnicę. Że modlitwa pierwszych dziewięciu piątków miesiąca okazała się przynosić owoce. Właśnie teraz.

Udało się. Pani Agnieszka (na potrzeby tekstu imię bohaterki zostało zmienione) wyraziła zgodę, aby mówić innym o jej historii. Chciała, aby wieść o Dobrym Bogu, który spełnił swoją obietnicę, zataczała coraz szersze kręgi.

Pamiętajmy o tej historii.

Pamiętajmy o obietnicach samego Boga.