Gdy przychodzi Jezus

Niedziela, XXII Tydzień Zwykły, rok C, Łk 14,1.7-14

 Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: Ustąp temu miejsca; i musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: Przyjacielu, przesiądź się wyżej; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony. Do tego zaś, który Go zaprosił, rzekł: Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych.

 

 

Słyszałem kiedyś wzruszającą homilię. Chodziło o pokorę, chodziło o nogi... Nie o te, które uprzednio starannie umyłeś, na które nałożyłeś świeże, białe skarpety. Raczej o te, które wieczorową porą chciałby ci umyć Jezus – nogi twojej codzienności: te brudne, spocone, zaniedbane... Każdego dnia siłą grawitacji złączone z materialnym światem... Pozwolisz...?

Zwykle jestem powściągliwy, gdy chodzi o wprowadzanie kogoś do mojego nieuporządkowanego świata. Nawet tak prozaiczna rzecz, jaką jest chociażby nieład w pokoju, budzi we mnie spore zakłopotanie. Tylko w ostateczności zgadzam się, by ktoś uchylił rąbka tajemnicy mojego idealnego „ja”. Jednak nawet wtedy przepraszam go na tysiące sposobów i tłumaczę, że to tylko chwilowy nieporządek spowodowany sprawami „wyższej konieczności”. Wiem jednak, że to nieprawda... Mój gość zdaje się również to wiedzieć. Mimo wszystko, kurtuazyjnie przyjmuje wszystkie moje tłumaczenia.

Gdy przychodzi Jezus, często robię to samo. Już na progu wypytuję Go ze zdziwieniem: Panie, Ty chcesz zająć ostatnie miejsce, Ty chcesz myć moje nogi? (J 13, 6b). Nierzadko do Piotrowego zrywu dorzucam coś od siebie, coś w rodzaju: dlaczego mnie nie uprzedziłeś, nie zadzwoniłeś, że przyjdziesz. Przecież bym się przygotował... Zdarzyło się także, że potraktowałem Go ostrzej: Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał (J 13, 8a). Zatrzasnąłem drzwi! Nie pozwoliłem Mu zająć Jego miejsca. Zapomniałem, że oprócz tego, iż często nazywany jest Początkiem, w Jego Imieniu jest także grecka Omega, czyli Koniec. 

Niełatwo pozwalam, by ktoś mył moje nogi. O wiele łatwiej byłoby mi znaleźć się po tej drugiej stronie. Może jest to wynikiem wszechogarniającej mnie reklamy piękna, atrakcyjności, nieustannie podnoszonego standardu, ludzkich oczekiwań...? Reklamy bazującej na prefixach: smart-, star-, lux-. Moje nogi nie mają w nazwie żadnego z nich... 

Nie muszą. Mają coś innego, coś co sprawia, że to najatrakcyjniejsza oferta rynku, jedyna zdolna przyciągnąć samego Boga. Ich prawdziwe piękno polega na zadanych im ranach, noszonym przez nie pyle dróg, dotykającym je pocie codzienności..., znakach prawdziwego, nieudawanego życia.

Bierze do rąk moje nogi, myje je i wyciera, a potem spogląda mi prosto w oczy i pyta: Czy rozumiesz, co ci uczyniłem? Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem ci nogi, to i ty powinieneś innym umywać nogi (por. J 13, 12. 14).

Te słowa to coś więcej niż zlecone zadanie. Cały wic polega na tym, że nie sposób go wypełnić w pojedynkę. To niewykonalne... Potrzebuję człowieka, kogoś kto pomoże mi wejść na drogę Chrystusa. Mogę to zrobić tylko wtedy, gdy w swych rękach będę trzymał nogi mojego brata, nogi mojej siostry. Jestem wdzięczny. Mogę stawać się Chrystusem tylko dzięki nim!

To jednak nie koniec. Skoro wszystkie moje starania zmierzają ku temu, by w świecie czynić uczniów Chrystusa, mogę to uczynić także w tym (nie)banalnym geście. Mogę pomóc tym, którym właśnie teraz myję nogi. Mogę to zrobić tylko w jeden sposób: pozwolić, by i oni umyli moje nogi...

Być może to jedyny sposób, by zajmując ostatnie miejsce, na tym samym miejscu doznać chwały...