I po świętach

 

 

Presja, by ten czas był wyjątkowy, jest duża. To presja w różnych obszarach. Na przykład kulinarnym. Oznacza, że "wszystko sami". Jesienią zbieramy grzyby, by w Wigilię na stole była grzybowa. Przez kilka tygodni, a czasem na noc przed, lepimy tak ze 100 pierogów z kapustą, a co tam. Zresztą, widok matek zrzucających z siebie fartuch w ostatniej chwili, by stanąć do wspólnej modlitwy przed Wigilijną kolacją, z pewnością znany jest w wielu domach.

Kolejny obszar pod presją to prezenty. 75 mld zł w tym roku Polacy mieli wydać na świąteczne zakupy (szacunek firmy RetailMeNot). Część tych wydatków sfinansowaliśmy pożyczkami. I owszem, część z tego, co wzięliśmy z banku lub z oszczędności, przeznaczyliśmy na to, by wieczorem bolały nas brzuchy z przejedzenia, bo tradycja, że jest to postna kolacja jakoś często nijak ma się do rzeczywistości, ale za drugą część faktycznie kupiliśmy klocki, misie, szczekające psy, czy perfumy dla cioci Stasi. Podkreślmy to jeszcze raz, większość z tych pieniędzy nie pochodziła z naszego prywatnego portfela, ale z portfela firm parabankowych, bo Polacy zadłużą się na nieduże kwoty, ich zdolność kredytowa nie pozwala na więcej, więc do banków zaglądają rzadziej. Jednak jakaś siła nie pozwala zrezygnować z tego, nazwijmy to - elementu tradycji. Głowiliśmy się, dwoiliśmy i troiliśmy, by spełnić marzenia wszystkich, by ich zadowolić, w końcu, by pokazać, jaki mamy gest, jak hojni jesteśmy. Cóż z tego, że to kolejne za duże swetry, czy kosmetyki, na które jesteśmy uczelni?

Powiedzmy sobie jednak szczerze: to są dwa obszary, nad którymi mamy jeszcze jakąś kontrolę. Możemy ulepić owe pierogi, bądź nie; możemy się zapożyczyć bądź nie, ale wujka alkoholika nie podmienimy, to samo z rozwiedzionymi rodzicami, dziećmi żyjącymi w niesakramentalnych związkach, lub innymi trudnymi sytuacjami, które nas spotkały przy tym świątecznym stole.

I co tu robić? Jak żyć?

Okno nr 1. Nastolatce, mocno przewrażliwionej, nie daje to spokoju - ten wujek, tam, taki samotny. Wierci mamie dziurę w brzuchu. Ok., zaprośmy go. Do końca niewiadomo, czego się spodziewać po czynnym alkoholiku, ale w końcu jest Wigilia. Wujek przychodzi. Pachnie świeżym mydłem i proszkiem do prania. Nawet tak jakby ciut za bardzo. Modlitwa, opłatek, jeszcze nic nie widać, jeszcze jest bardzo w porządku. Siadają do stołu. Obrus biały w czerwone gwiazdki, talerze tęczowe z zastawy ślubnej rodziców. Zaczyna się. Wujek nie jest w stanie utrzymać łyżki. Efekt nagłego odstawienia. Ręka mu się trzęsie. Zresztą obie. Wysiłek jest ogromny. Zupa najtrudniejsza. Właściwie dwie. Potem pójdzie już łatwiej, będą pierogi, ryba. Jednak ten widok na całe życie zostanie w pamięci. Smaku wspomnieniom dodaje fakt, że ów wujek, który od lat grał w toto-lotka, faktycznie na dniach coś wygrał. Prezenty są nad wyraz hojne. Cuda.

Okno nr 2. Dwoje dzieci. Niewielki stół. Dziewczynka i chłopiec. A oni? Na co dzień po rozwodzie. Życie naplątało, a dorośli podokładali pikantnych wątków. Ale co tu robić, taki wieczór jest jeden, jedyny raz w roku? Można pominąć pozostałe 364 kolacje, ale tej jednej, ze względu na tego chłopca i tę dziewczynkę, nie można. Najtrudniejszy moment. Biel opłatka kłuje po oczach swoją czystością intencji. Można było obrzucić się czymś najgorszym przez cały rok, a tę biel trzeba połamać, patrząc sobie prosto w oczy i życzyć – wszystkiego, co najlepsze! Dzieci ukradkiem spoglądają. Nie da się oszukać, przyspieszyć, pominąć. Cuda.

Okno nr 3. Wchodzą nieśmiało do pokoju pełnego ludzi. Są ze sobą od kilku lat. No niby wiadomo, że będą razem, że ślub, no ale kiedyś. Nie teraz, jeszcze nie. Rodzice, i jego i jej, drapią się po głowach. Co robić? No trzeba ich zaprosić, razem. No jak nie razem? No niby jeszcze nie rodzina, ale... No takie czasy... No przecież w święta nie damy im lekcji, nie będziemy pokazywać, co o tym myślimy, naprawdę. No. I znowu ten moment. Opłatek wędruje. Osób jest sporo. Ciocia Stasia jeszcze się powstrzyma, znacząco poklepie po ramieniu, że wszystko wiadomo, ale wujek Rysiek już sobie nie daruje, jak huknie gromkim śmiechem, że chciałby się pobawić już u nich na weselu, to wszystkim puszcza. Cuda

Oto nasze prywatne, świąteczne cuda. Działy się wokół. Widzieliśmy je przez okna. Na drugim i trzecim piętrze, nawet na parterze. Zadziały się też w naszych domach. Nie wyglądały jak na reklamie aromatycznej kawy. I dobrze. Ona nie dorastała im do pięt, bo magia naszych świąt przekracza wyobrażenia marketingowców. Zresztą to Boże Narodzenie ma to do siebie, że przekracza, ot choćby wyobrażenia wielu o przyjściu na świat Jezusa. Bo kto by to wymyślił, że Bóg urodzi się ze zwierzętami, że przyjdą mu się pokłonić zwykłe pastuchy? 

I dobrze, że nikt tego po ludzku nie ogarnął. Stąd jest nadzieja dla naszych wujków alkoholików, zasiadających z nami przy stole rozwiedzionych i niesakramentalnych. Z tego nieogarnięcia to wszystko.