Jakub Bartczak - ksiądz z hiphopową duszą, cz. 1 (wywiad)

 

ANNA SOSNOWSKA: Co było w Księdza życiu pierwsze – Jezus czy hip hop?

KS. JAKUB BARTCZAK: Zdecydowanie wiara w Jezusa, którą wyniosłem z domu od mojej mamy i babci, a hip hop przyszedł później, przez kolegów.

Taka wiara tradycyjna, dziecięca przeważnie domaga się od nas potem kolejnego, świadomego już jej wyboru. Ksiądz przeżył taki moment?

Tak, i to było bardzo mocne doświadczenie, taki egzamin, podczas którego wyszło mi, że naprawdę wierzę w Boga. Ale ta wiara musiała budować się we mnie już wcześniej. Od dziecka lubiłem się modlić, rozmawiać z Panem Bogiem, powierzałem Mu różne trudy i problemy, ufałem Mu. Babcia przypominała mi i bratu o chodzeniu na niedzielną mszę, co różnie nam wychodziło w okresie dorastania, ale jakoś ciągle do tego wracaliśmy – szliśmy czasem na ostatnią Eucharystię, stawaliśmy gdzieś z tyłu, ale jednak tam byliśmy. Z czasem dla mnie to wszystko nabierało coraz większego znaczenia.

Mówiąc o tym egzaminie, ma Ksiądz na myśli śmierć swojego brata?

Tak, kiedy mój brat leżał po wypadku w śpiączce, bardzo mocno uświadomiłem sobie, że Bóg jest, że jest pod postacią Chleba, na który patrzę w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu. Prosiłem Go, żeby mój brat wyzdrowiał, sprzeczałem się z Nim, czyli ciągle z Nim rozmawiałem. Doświadczałem w tej całej sytuacji Jego obecności i opatrzności. Kiedy brat zmarł, to ani przez chwilę nie wątpiłem w to, że poszedł do Pana Boga, że teraz jest jeszcze bliżej Niego. Moja mama, nasi bliscy, po części też nasi znajomi myśleli podobnie, bo na pogrzebie nikt nie płakał, co było dla mnie zaskakujące. Ale to wynikało z naszej wiary. W tamtych chwilach Pan Bóg stał się dla mnie kimś jeszcze bliższym. Już wcześniej pojawiały mi się w głowie takie pomysły, żeby pójść do seminarium, kiedyś nawet jeden ksiądz w konfesjonale zapytał mnie o to, czy się nad tym nie zastanawiałem. Ale teraz jasno zdałem sobie sprawę z tego, że ja faktycznie tego chcę – dla samego siebie.

W jakim sensie?

Chciałem w ten sposób mieć większe szanse na spotkanie z bratem. To wszystko, tak mi się wydaje, bardzo mocno zbudowało moją wiarę. A seminarium pozwoliło mi uwierzyć w Kościół. Wcześniej nie skupiałem się na tym, że w Kościele działa Pan Bóg, ani na tym, czym w ogóle Kościół jest.

To czym Kościół jest dla Księdza? Jak go Ksiądz sobie na własny użytek definiuje?

Kościół jest drogą do Pana Boga prawdziwych ludzi, czyli tych, którzy nikogo nie udają, upadają, podnoszą się, biją się w piersi, walczą o Pana Boga w swojej codzienności i pośród różnych problemów. Kościół to starcie dobra ze złem. Dlatego bardzo imponują mi osoby odchodzące od konfesjonału czy ci, którzy czasami płaczą w kącie w czasie liturgii, nie mogąc przystąpić do komunii świętej.

Cofnijmy się jeszcze na chwilę do momentu, kiedy w Księdza życiu pojawił się hip hop. Ta muzyka w dużej mierze karmiła się brudami naszego świata, pokazywała jego beznadzieję, a nie mieliśmy jeszcze wtedy w Polsce rapujących chrześcijan. Jak to się Księdzu składało z wiarą, z Ewangelią? Nie czuł Ksiądz pewnego zgrzytu?

Kiedy w Polsce zaczynał się hip hop, to dominowała u nas jego uliczna wersja. Natomiast my z bratem bardzo podjaraliśmy się nurtem funkowym, zabawowym, pochodzącym ze Stanów Zjednoczonych, czyli właściwie odwrotnością tego, co działo się na rodzimej scenie muzycznej. Byliśmy bardzo imprezowymi chłopakami, mieliśmy super kolegów, więc ten rodzaj hip hopu świetnie nam pasował do rozkręcania zabaw. Kłopot w tym, że one wiązały się czasem z używkami czy innymi tego typu sprawami. I ja w pewnym momencie poczułem, że uczestnicząc w tych imprezach nie jestem dobrym chrześcijaninem, a przecież chcę w swoim życiu więcej Pana Boga, chcę być bliżej Niego. Żyłem przez jakiś czas w takim trochę rozdwojeniu jaźni, ale w końcu zdecydowanie opowiedziałem się po stronie Pana Boga.

Jak Ksiądz, z hip hopową duszą i pewnie dużą potrzebą wolności, radził sobie w seminarium? To jest jednak miejsce, które nakłada na człowieka sporo ograniczeń i zakłada pewien rodzaj odcięcia się od świata zewnętrznego.

Sprawą, która bardzo mi się podobała w seminarium było to, że miałem tam czas na modlitwę. W życiu codziennym o wiele trudniej go znaleźć, bo ograniczają nas różne obowiązki, a kiedy człowiek zaczyna chodzić do kościoła na mszę w środku tygodnia, ludzie patrzą na niego jak na dziwaka. Poza tym mogę dziękować Panu Bogu za to, że miałem mądrego rektora.

Który potrafił Księdza zrozumieć?

Niewiele osób w seminarium wiedziało, że wcześniej miałem coś wspólnego z hip hopem – tylko kilku kolegów. Ale ta informacja dotarła też do rektora, który jednak bardzo mi zaufał, bo ja się mega różniłem od innych kleryków.

Czym?

Ciężko mi było przyjąć różne dyscyplinarne rzeczy. Poza tym mocno się zastanawiałem, czy chcę zostać księdzem, to była dla mnie bardzo trudna i bardzo poważna decyzja i zależało mi, żeby podjąć ją jak najbardziej racjonalnie i żeby ona wypływała tylko z mojego wnętrza. Rektor ciągle tłukł mi do głowy, że seminarium to czas pustyni i czas budowania się Panem Bogiem. Co pół roku wzywał mnie na rozmowę dyscyplinarną i stawiał mi konkretne warunki, które musiałem spełnić, żeby zostać księdzem. Kazał mi się też odciąć od moich hiphopowych kolegów, czego nie potrafiłem do końca zrobić, bo jestem z Wrocławia i tam chodziłem do seminarium. Kiedy szedłem do katedry, nieraz spotykałem ziomków z ulicy, którzy wołali do mnie, mimo że byłem w sutannie: „Siema, Kuba!”.

Rektor nie ułatwiał Księdzu życia, a jednak mówi Ksiądz, że ma wobec niego dług wdzięczności.

Bo to wszystko pozwoliło mi zbudować się Panem Bogiem i odnaleźć w kapłaństwie siebie – ja jestem Kuba ksiądz, a nie po prostu ksiądz.

Czyli jest ksiądz sobą w swoim powołaniu, a nie jakąś rolą społeczną?

Dokładnie.

Ale klerykiem w oczach wielu przełożonych nie byłem dobrym. Zresztą jak sam teraz na to wszystko patrzę z perspektywy czasu, to też bym siebie pewnie tak ocenił. Gdybym już w seminarium wiedział, jak wielkim skarbem jest kapłaństwo, może pewne rzeczy robiłbym inaczej.

Hip hop, który Ksiądz w jakimś sensie porzucił ze względu na Boga, teraz został Księdzu zwrócony.

Tak, mam takie poczucie. Idąc do seminarium wiedziałem, że chcę dla Pana Boga wszystko zostawić i wszystko poświęcić, także hip hop, i to była jedna z najważniejszych decyzji w moim życiu. Nigdy bym się nie spodziewał, że jako ksiądz nagram jakieś kawałki czy zrobię teledyski.

Pisanie i rapowanie hiphopowych utworów to dla Księdza taki rodzaj powołania w powołaniu?

Nie, nie traktuję tego w ten sposób, bo będąc księdzem doświadczam tak niesamowitych rzeczy związanych z komunią świętą czy spowiedzią, że gdybym tworzył nawet nie wiem jaki hip hop, to on i tak byłby czymś strasznie małym w porównaniu z moim kapłaństwem.

Przeczytaj drugą część wywiadu!

 

fot. YT/Pitah Production