Jesteś ważny!

Za nami Dzień Dziecka i naszła mnie refleksja nad słynnym cytatem z Janusza Korczaka: „Dziecko ma prawo być sobą. Ma prawo do popełniania błędów. Ma prawo do posiadania własnego zdania. Ma prawo do szacunku. Nie ma dzieci – są ludzie…”. Zwykł również mawiać, że „dziecko nie dopiero będzie, ale już jest człowiekiem”. Często we wcześniejszych felietonach podkreślałam różnice w podejściu do wychowania dzisiaj i dawniej, nawet jedno pokolenie wstecz. Jak się okazuje, Janusz Korczak już w swoich czasach był rewolucjonistą w dziedzinie pedagogiki. Bardzo mocno podkreślał integralność i autonomiczność dziecka. Myślę, że dziś doskonale by się wpisał w koncepcje bliskościowe, antyprzemocowe. Za punkt wyjścia w każdej z nich jest uznanie dziecka za równorzędnego partnera, któremu należy się szacunek, miłość i zaufanie. Dziecka nie da się formować. Dziecko należy poznać, pomóc mu w jego drodze przez emocje, zaspokajać potrzeby, a wszystko na drodze dialogu. Korczak podkreślał, że dziecko jest wolną istotą, która potrzebuje umiejętnego kierowania, z rozwagą i akceptacją. 

Większość z nas wyrosła z tradycji wychowania autorytarnego. Mimo że mocno i groźnie to stwierdzenie brzmi, to jednak gdzieś w naszym postępowaniu da się zauważyć takie przyzwyczajenia. Kontynuator myśli Janusza Korczaka i twórca chrześcijańskiej pedagogiki personalno-egzystencjalnej, ks. Janusz Tarnowski, również mocno sprzeciwiał się takiemu podejściu do wychowania dzieci. Uważał za pseudowychowanie podejście, w którym rodzice, czy kiedyś szkoła, mają formować człowieka i jego osobowość. Jest to zamach na autonomiczność dziecka jako osoby. Wskazuje, że najczęściej to tzw. kształtowanie dziecka wykorzystuje pewne formy tresury, ciągłej kontroli, oceniania czy nawet treningi. Uważał, że wychowywać to pomagać dziecku urzeczywistnić i rozwijać swoje człowieczeństwo. Ponadto podkreślał, że każdy człowiek ma swoją wartość i godność, która zawsze jest taka sama, niezależnie od postępowania. Człowiek jest i powinien być celem i podmiotem działań. 

Mogłoby się zdawać, że czynnikiem wspólnym wymienionych koncepcji jest umiejętność prowadzenia dialogu. Jesper Juul, przedstawiciel idei szacunku i współdziałania w relacji z dzieckiem, uważał, że punktem wyjścia do dialogu zawsze powinno być rzeczywiste zainteresowanie sposobem widzenia drugiej osoby. Nie tyle szacunek do posiadania odrębnego zdania, ale właśnie pełna otwartość i szczerość. W relacji z dzieckiem nie należy upiększać swoich wypowiedzi, infantylizować. Wystarczy je dostosować do poziomu dziecka. W takim dialogu nie chodzi o wygraną, ale o nawiązanie relacji, bliskości. W każdej dyskusji chodzi o to, by widzieć jako cel tworzenie poczucia wspólnoty, ale dojdziemy do tego, jeżeli będziemy odnosić się do własnych uczuć i potrzeb. Rozmawiając z synem, kiedy rzeczywiście mamy odmienne poglądy na daną rzecz czy sytuację, zauważam, że w toku rozmowy mój cel i jego cel gdzieś powoli znika. A ustępuje miejsca poczuciu bycia wysłuchanym. Tak autentycznie, nie tylko poinformowanym. Oczywiście potrzeba w takiej sytuacji spokoju i chęci współpracy. A wbrew pozorom to rodzicom tego najbardziej brakuje. 

Ks. Janusz Tarnowski z kolei uważa, że dialog ma możliwość zaistnieć, jeżeli do własnego dziecka podejdziemy z autentycznym zaangażowaniem i życzliwością, nie wywyższając się, nie oczekując niczego w zamian. Podkreśla, że budowanie relacji zawsze jest obustronnym działaniem, takim, które się nie kończy, tylko trwa przez całe życie. Wychowujemy się, uczymy się właśnie przez całe życie, bo nie ma nic stałego i mamy możliwość dokonywania zmian, popełniania błędów. Rodzice powinni przybliżać dziecku świat, być z miłością gotowi na wzajemne zrozumienie, zbliżenie się, zawsze szczerze wyrażać siebie i chcieć siebie stale doskonalić. Współoddziaływanie rodziców i dzieci na siebie zawsze powinno opierać się na wolności, tak by nie przytłaczać drugiej osoby. Z takiego podejścia zawsze obie strony wychodzą bogatsze, nie tyle o nowe doświadczenia, ale wzbogacamy tym samym swoją osobowość. 

Idee wyżej wymienione nie są czymś odrealnionym, niedającym się wdrożyć w życie. Istnieje przecież wiele szkół, które w statutach mają zapis, iż w programach wychowawczych kierować się będą zasadami opartymi na ideach Janusza Korczaka. I faktycznie próbują odwzorować system organizacji szkoły według jego wizji.

Jednak szkoły tylko pomagają nam, rodzicom, w wychowaniu i nauce dzieci. Powinny w zasadzie tylko uzupełniać to, czego może nie zdążymy dzieciom przekazać. Jednak nigdy nie powinny nas zastępować. Jak się na spokojnie człowiek przyjrzy przytoczonym koncepcjom, zauważyć można, że nie trzeba tak wiele, by wiele osiągnąć w budowaniu relacji z naszymi dziećmi. Jednak, co się wydaje na pierwszy rzut oka proste, w praktyce jest najtrudniejsze do wykonania. Powodów jest wiele. Począwszy od własnych, czasem trudnych doświadczeń, przez zmęczenie, brak cierpliwości, brak pomocy, samotność, nieumiejętność radzenia sobie ze stresem, złością, po brak chęci zmiany, współpracy, może lenistwo. 

Każda z tych koncepcji zawsze podkreśla ważność dziecka jako osoby. Broni jego praw. Jednak nigdy nie zapomina o rodzicu. Daje nam możliwość dostrzegania siebie w procesie wychowania. Możliwość uważności na swoje samopoczucie, potrzeby, umiejętności. Owszem bardzo mobilizują i zachęcają do pracy nad sobą i dają nam przekonanie, że sukces jest możliwy. Zawsze trudno jest rezygnować z czegoś dla dobra innych. Jeżeli jednak tylko w takim poczuciu będziemy podchodzić do macierzyństwa, nie będziemy szczęśliwe, a co za tym idzie, nasze dzieci również. Na wszystko musi być czas. To, że czasem trzeba zwolnić z tempem życia, nie oznacza rezygnacji z wszystkiego. Są rodziny, gdzie pasje, życie towarzyskie wcale nie ustają. I to jest dobry punkt zaczepienia, że można. Ale dochodzić do tego każdy musi w swoim tempie i mamy prawo prosić o pomoc, oczekiwać empatii, ale i nieprzeszkadzania. 

Mam wśród przyjaciół wiele wspaniałych rodzin, w których widać wzajemną miłość, szacunek, zrozumienie. Kiedy odczuwam zniechęcenie, trudności, lubię ich obserwować. To nie znaczy, że w tych rodzinach nie dzieje się czasem coś nie tak. Nie ma ideałów. Tym, co najbardziej mnie wzrusza i zarazem motywuje, to spokój. Spokój w mówieniu, spokój w gestach, spokój w przyjmowaniu ciosów – czy fizycznych, czy słownych od swoich dzieci, od życia – mówiąc bardzo ogólnie. Wiem, że mi tego spokoju bardzo brakuje. Szybko wybucham, niecierpliwię się i wówczas łatwo o jeden krok za daleko, by coś powiedzieć, zrobić, zranić uczucia. 

Ostatnio byłam świadkiem, jak dzieci moich przyjaciół szykowały się do przedszkola. Miały etap zniechęcenia, bardzo się smuciły i buntowały, choć wiedziały, że i tak będą musiały do przedszkola iść. To, co zrobiła ich mama, mocno mi utkwiło i w głowie, i w sercu. Powiedziała tylko, że przykro jej, że się smucą, ale żeby pamiętały, że są ważne. Zawsze! Wtedy ze spokojem pojechały z tatą do przedszkola. Ta z pozoru zwykła i krótka rozmowa tak bardzo rozładowała emocje wszystkich – i dzieci, i ich rodziców, i nasze, obserwatorów sytuacji. Tak, dzieci mają prawo być, czuć, chcieć, a my, rodzice, mamy pomóc im te prawa przyswajać, bronić ich. Traktujmy je tak, jak sami byśmy chcieli być traktowani. Wszyscy jesteśmy ludźmi i swoim zachowaniem zawsze powinniśmy wzbogacać poczucie godności i wartości drugiej osoby i sami o nie prosić dla siebie.