Jezus „podpalacz”, XX niedziela zwykła

Niedziela, XX Tydzień Zwykły, rok C, Łk 12,49-53


Jezus powiedział do swoich uczniów: Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej.
Nie przyszedłem dać ziemi pokoju!


    Jesteśmy bardzo przyzwyczajeni do „ugładzonego Jezuska”, który swoimi niebieskimi oczętami łagodnie spogląda na swoje dzieci z nieprzeliczonych obrazów i rzeźb. Pewnie też dlatego mamy tak mało mężczyzn praktykujących swoją wiarę w Kościele katolickim? Ale gdyby dziś stworzyć „portret pamięciowy” Jezusa, to byłby prawdziwy wojownik! On chce walczyć, rozrywa go wewnętrzne pragnienie, aby „ogień już zapłonął”, On chce dać rozłam i niepokój!
    Co? Jak to? Rozłam i niepokój… Te obrazy pełne ognia to tylko ilustracja wielkiego pragnienia zbawienia świata. Jezus chce już iść na krzyż (!), aby już dokonało się zbawienie świata. Mówi o ogniu, który będzie symbolizował Ducha Świętego, który wyleje się na Kościół w dniu Pięćdziesiątnicy. Chodzi o ogień, który da życie, a nie będzie je odbierał. O ogień, który popchnie do działania, a nie zmusza do ucieczki. Wreszcie ogień, który rozkazuje zdecydować, ogień, wobec którego masz określić się, czy chcesz być tylko letni, czy gorący?
Syn przeciw ojcu, córka przeciw matce – „klasyka rocka”.
    Konflikty międzypokoleniowe, to przecież nic nowego. Nasi rodzice na pewno też różnili się ze swoimi rodzicami, nasi dziadkowie z naszymi pradziadkami… Wydaje mi się jednak, że w Polsce naszych czasów, ten rozdźwięk się coraz bardziej pogłębia. Wzajemne niezrozumienie przybiera niespotykane dotąd rozmiary. Podczas gdy mama, tata, czy babcia zaczynają przygotowania do corocznej pielgrzymki na Jasną Górę nastoletnia córka (wnuczka), na największym w Polsce koncercie rockowym w Kostrzynie nad Odrą tapla się w błocie, śpi w stertach śmieci, a kanapkę na śniadanie zapija piwem. To są całkowicie różne sposoby przeżywania swojego człowieczeństwa… Czy te dwie wizje mają szansę się spotkać? Czy to są tylko „wybryki młodości”, a jak ona przeminie i przyjdzie poważnie pomyśleć o życiu, to wszystko wróci do normy? Obawiam się, że nie! Większość z (oczywiście nie wszyscy) młodego pokolenia Polaków nie rozumie, odrzuca, nie przyjmuje wiary swoich ojców. Ten obraz wydaje mi się czasem dramatyczny. Jak będzie wyglądał mój Kościół za 30 lat? Strach pomyśleć. A jednocześnie ciągle mam tyle nadziei, że jak z zapałem „pomożemy Panu Bogu”, to jeszcze tak dużo jest do naprawienia. Nie ma tu prostych recept, każdy z nas musi zrobić sobie rachunek sumienia i brać się do pracy.
    Kiedyś jeden z dziennikarzy powiedział do Matki Teresy z Kalkuty „Matko, to, co ty robisz, jest wspaniałe, niezwykłe. Jednak Kościoła, dla którego pracujesz, nie mogę zaakceptować”. Ona mu odpowiedziała „gdybyśmy ja i ty byli odrobinę lepsi, to i nasz Kościół byłby lepszy!”. Komentarza chyba nie trzeba?
Ojciec przeciw synowi, matka przeciw córce.
    Kiedy myślimy o przyszłości Kościoła, to najczęściej koncentrujemy się na „złej młodzieży”. Ale czy zawsze wina leży po stronie młodych? Spowiadałem kiedyś na dużym spotkaniu dla młodzieży -  kilkaset osób. Dochodziła północ, ostatnie osoby odchodziły od konfesjonałów. Przy moim czekała jeszcze jedna dziewczyna. Pomimo że sąsiadujący ze mną księża już skończyli przyjmować penitentów, ona nadal czekała w kolejce do mnie. Pomyślałem, że to będzie jakaś poważniejsza sprawa i nie myliłem się. Opowiadam o tym, ponieważ faktycznie nie była to spowiedź… Nastolatka zaczęła od słów „chciałam z księdzem porozmawiać, bo wiem, że nie mogę przyjąć rozgrzeszenia”. Od razu zapytałem „dlaczego nie może pojednać się z Bogiem?” „Bo nie mogę obiecać poprawy!”. Nasza rozmowa trwała dość długo. Próbowałem ją nakłonić do tego, aby obiecała poprawę i przyjęła rozgrzeszenie, ale bezskutecznie. Jej historia nie jest niestety historią odosobnioną! Miała 16, czy 17 lat. Poznała chłopaka, po prostu „chodzili” ze sobą. Jednak jej mama z obawy/strachu/baraku zaufania/…. (właściwe proszę podkreślić), zaprowadziła swoją córkę do ginekologa, aby załatwić „ubezpieczenie” przed zostaniem babcią! I to był początek jej drogi życia w ciągłym grzechu, drogi, z której na razie nie chciała/nie miała siły/nie potrafiła zejść.
    Na zakończenie naszej rozmowy zaproponowałem jej modlitwę. Pamiętam tylko wielkie łzy, które spływały jej po policzku i spadały na ziemię. Do dziś, kiedy wspominam tamtą sytuację, nie mogę się z tym pogodzić! Młoda dusza, pragnąca bliskości Jezusa i matka, która w imię „świętego spokoju” podprowadza do życia w  grzechu.
Wreszcie wybierz.
    Dzisiejsza ewangelia to dla mnie jeszcze jedno wezwanie do nawrócenia, do definitywnego opowiedzenia się za Jezusem. Do powiedzenia mu tak, na 100% chcę iść za Tobą. Jesteś dla mnie najważniejszy. Nie chcę być tylko letnim Twoim wyznawcą, nie chcę traktować przykazań wybiórczo… Chcę płonąć dla Ciebie, chce być cały dla Ciebie pomimo jakichkolwiek przeszkód!
Wysłuchaj mnie Jezu. Amen.

Fot. sxc.hu