Kiedy w końcu dorośli zaczną wierzyć dzieciom?

Można wprowadzić świetne procedury, opracować bardzo szczegółowe kodeksy zachowań, ale to za mało. Dopóki nie zmieni się społeczna mentalność, dopóki nawet najlepsze zapisy prewencyjne pozostaną wyłącznie na papierze, niewiele się zmieni w kwestii ochrony dzieci przed przemocą, w tym przed przemocą seksualną.

Osoby zajmujące się prewencją, prowadzące szkolenia w tym zakresie bardzo mocno uwrażliwiają dorosłych na to, by potrafili adekwatnie reagować na zgłaszane im przypadki niewłaściwych zachowań wobec dzieci czy na konkretne krzywdy im wyrządzone. Opracowują kodeksy zachowań, pokazują, jak rozmawiać z takim dzieckiem, co powiedzieć, żeby je wzmocnić i dać poczucie bezpieczeństwa, a nie dodatkowo krzywdzić. A taką krzywdą niewątpliwie jest brak wiary osobom skrzywdzonym. Jeśli ktoś, kto doświadczył krzywdy, mówi o niej komuś, w tym przypadku osobie dorosłej, to po pierwsze powinien zostać wysłuchany, a po drugie powinien dostać pomoc. A jednym z elementów tej pomocy jest zapewnienie takiego dziecka, że mu się wierzy i jako dorośli zrobimy wszystko, żeby mu pomóc.

Dlaczego znów o tym piszę? Dlatego, że ciągle jeszcze niektórzy dorośli tego niestety nie wiedzą. Ostatnio media obiegła sprawa z pewnej podlubelskiej szkoły podstawowej. Jeden z pracujących tam nauczycieli, konkretnie katecheta, miał się nieodpowiednio zachowywać w stosunku do uczennic. Jak relacjonowali rodzice uczących się tam dzieci, „dotykał tam, gdzie nie powinien. Łapał za ręce, przekraczał granicę strefy komfortu. Rzucał też nieodpowiednie teksty”. Dla uczniów to było ewidentne nieodpowiednie zachowanie, bo obiektywnie takie było, więc zgłosili sprawę do dyrekcji. A tam spotkali się ze ścianą. Pani dyrektor co prawda zapewniała, że zrobi wszystko, by dzieci w szkole czuły się bezpiecznie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Dodatkowo zgłaszające sprawę dyrekcji uczennice zostały potraktowane bardzo obcesowo, a od przełożonej nauczyciela, na którego zachowanie się skarżyły, miały usłyszeć karygodne słowa. „Dowiedziałam się potem od córki, że pani dyrektor podeszła do nich i wprost im powiedziała, że ona im nie wierzy. Że ona uważa, że ten pan jest niewinny, że one sobie nazmyślały, naoglądały się telewizji i TikToka” – relacjonowała sprawę jedna z mam.

Takie podejście to pokłosie podejścia do uczniów na zasadzie: „dzieci i ryby głosu nie mają”. A skoro tak, to mają siedzieć cicho. A jeśli mówią, to na pewno kłamią, bo się naoglądały złych programów, my, dorośli, przecież wiemy lepiej. I to jest właśnie najlepszy przykład na to, jak nie należy się zachowywać i czego nie należy mówić tym, którzy przychodzą zgłosić krzywdę. Co w takim razie powinny usłyszeć dziewczęta: „Ja wam wierzę, dobrze, że mi o tym powiedziałyście, dziękuję, że przyszłyście do mnie z tą sprawą, wspólnie z rodzicami, a jeśli będzie trzeba także z odpowiednimi służbami, zbadamy ją i zadbamy o to, byście nie były narażone na tego typu zachowania”. Jak inaczej mogłaby się ta współpraca ułożyć, gdyby wszyscy usłyszeli taki komunikat, a nie zupełnie przeciwny.

Słowa mają swoje znaczenie. Wypowiadane w sposób oskarżający, podważający wiarygodność niszczą człowieka, relacje, wpędzają go w poczucie winy. A przecież nie chodzi o to, by dokrzywdzać osoby skrzywdzone. Ktoś oczywiście może oponować, że dziewczyny przesadzają, że może nadinterpretowują pewne zachowania nauczyciela. Wyjaśnijmy sobie raz na zawsze: jeśli ktoś odbiera jakieś zachowanie jako krzywdzące, to tak jest, i basta! Z odczuciami się nie dyskutuje. Nie raz od osób skrzywdzonych słyszałam, że ktoś pomiejszał winę sprawcy, mówiąc: „No przecież nic się nie stało, przesadzasz”. Stało się. I warto o tym pamiętać w rozmowach z osobami zgłaszającymi krzywdę.

Bardzo mi przykro, że młode dziewczyny doświadczyły przekroczenia ich granic przez nauczyciela. Ale przykro mi też dlatego, że po raz kolejny zawiedli dorośli. Ci, którzy mieli dbać o bezpieczne środowisko, mieć na względzie dobro dzieci, nie zdali tego egzaminu. Pytanie, czy w ogóle powinni pracować z dziećmi, skoro ich dobro nie jest dla nich najistotniejsze.

W tej chwili placówki, w których przebywają dzieci, opracowują standardy ich ochrony. Na mocy tzw. Ustawy Kamilka zostały zobligowane do tego wszystkie instytucje, które mają kontakt z dziećmi. Wdrożone standardy mają być rzeczywistym narzędziem budowania bezpiecznych środowisk, ale to też narzędzie bardzo potrzebne do zmiany mentalności w społeczeństwie, tak by nie popełniać takich błędów jak ten z podlubelskiej szkoły podstawowej. Nie bez znaczenia pozostaje także wymóg edukacji w zakresie ochrony dzieci przed przemocą. Edukacji stałej i regularnej. Tak by nikt nie mógł się tłumaczyć, że nie wiedział, jak się powinien zachować. I by zawsze już krzywdzone dzieci słyszały od dorosłych: „Ja ci wierzę i zrobię wszystko, żeby ci pomóc”.