Kobiece dłonie, które grzeją

Nie wiemy de facto nawet, czy opisywana dziś scena rzeczywiście się wydarzyła. Czy naprawdę miała miejsce. Jeśli jednak tak było – a mamy podstawy, żeby tak sądzić – to jest w niej coś zupełnie niezwykłego. I przewracającego nasz męski punkt widzenia na rzeczywistość.

W taki dzień jak dziś nie sposób chociaż przez chwilę nie pomyśleć o Nich. O tym Świętym Małżeństwie. Są już prawie u celu. Być może już w samym Betlejem, szukając dla siebie noclegu. Być może jeszcze przed bramą do miasta, gdzie w rozstawionych namiotach rzymscy żołnierze spisują każdego, kto w tych dniach chce wejść do miasta. Być może…

Pisząc w tych ostatnich dnach Adwentu, siłą rzeczy moje myśli biegną właśnie gdzieś tam. Na finisz 150-kilometrowej trasy. Drogi z Nazaretu do Betlejem. Drogi przez góry i odludne tereny Samarii. Drogi, której nikt inny nie mógł za nich pokonać. Którą musieli pokonać sami. I pokonali.

Tak, to prawda. O szczegółach tej drogi nie przeczytamy za wiele na kartach Biblii. Pod tym względem Pismo Święte jest aż nader oszczędne. Najwidoczniej te szczegóły nie są nam potrzebne do zbawienia. Pan Bóg uchylił jednak okienko – wszystko za sprawą prywatnych objawień bł. Anny Katarzyny Emmerich. Niemieckiej mistyczki i stygmatyczki. Kobiety, która już w wieku 24 lat otrzymała łaskę stygmatów korony cierniowej. Kobiety, która przykuta do łóżka, będzie przez kolejnych 11 lat karmić się jedynie codzienną Komunią Świętą oraz wodą. I przeżyje. Kobiety, której Pan Jezus dał przywilej ujrzenia na własne oczy szczegółów swojej Męki i Śmierci. Przed oczyma Anny Katarzyny Emmerich przesuwały się zatem kolejne sekwencje okrutnego cierpienia Zbawiciela. Z czasem ujrzane przez błogosławioną obrazy zaczęto spisywać. Zajął się tym niemiecki pisarz Klemens Brentano. Gdy zaczynał, przedstawiał się jako ateista. Świadectwo życia niezwykłej augustianki przyczyniło się jednak do jego nawrócenia.

Spisane przez Brentano słowa stały się dziś sławne przede wszystkim za sprawą filmu Mela Gibsona pt. „Pasja”. Podczas pisania scenariusza głośnego filmu reżyser posiłkował się właśnie świadectwem niemieckiej mistyczki. Mało kto wie jednak, że prócz wizji Męki i Śmierci Jezusa Chrystusa Anna Katarzyna Emmerich otrzymała również wizję szczegółów wydarzeń po samym zmartwychwstaniu, a także tego, co działo się dziesiątki lat wcześniej. Zanim Chrystus przyszedł na świat.

Tak jak wspomniano wyżej, Kościół nie nakazuje w żaden sposób wierzyć w prywatne objawienia. Choćby nawet tak wiarygodnej i świętej osoby, jaką bez wątpienia była niemiecka stygmatyczka. Dopuszcza je jednak jako „pomoc w pełniejszym przeżywaniu Objawienia”. Wiarę w świadectwo błogosławionej augustianki pozostawiam Wam, Kochani. Historie przejścia Świętej Rodziny do Betlejem oczami bł. Anny Katarzyny Emmerich przeczytałem swego czasu z zapartym tchem. I dziś zaś chciałbym podzielić się z Wami jedną bardzo konkretną scenką. Scenką, która ze względu na dział, w jakim jesteśmy (Mężczyzna), może nam podpowiedzieć całkiem wiele.

Według widzeń bł. Anny Katarzyny Emmerich małżonkowie jako trasę do Betlejem wybrali początkowo trawers prowadzący wzdłuż górskiego pasma Gelboe. Położonego 25 kilometrów na południowy wschód od Nazaretu. Po dziś dzień pasmo to cechuje krajobraz wybitnie zielonych jak na Izrael pagórków. Porośniętych bujną trawą, miejscami zaś ostrokrawędzistą roślinnością kserotermiczną. Obłe i łagodne dość zarysy masywów uginają się przed rozległymi wypłaszczeniami pól i gajów.

Józef i Maryja szli w towarzystwie pomagającej im oślicy oraz małego oślątka (przezorny Józef wziął je, by w razie niedostatku móc je oddać w zastaw). Wspinając się na grzbiet pasma, dotarli wreszcie do wysoko położonej przełęczy. – Józefie, musimy się zatrzymać – wyszeptała Maryja. – Nie mogę iść dalej.

Niosąca Ją oślica szybko podążyła pod rosnące w pobliżu wielkie drzewo. Było naprawdę zimno. Maryja zaczęła więc usilnie błagać Boga o złagodzenie doskwierającego im chłodu. Ciepło, które natychmiast spłynęło na Jej ciało, było tak intensywne, że mogła wziąć w swoje dłonie także ręce zziębniętego Józefa. By ogrzać również wychłodzone dłonie ukochanego męża.

Bardzo prosta scena. Bardzo. Aż nad wyraz. Oto proste samotne drzewo, pod które prowadzi zziębniętych małżonków pokorna oślica. I właśnie tam dzieje się cud. Też prosty. Też pozbawiony fajerwerków. Ale zarazem jakiś taki bardzo pragmatyczny, nad wyraz ułatwiający życie.

I teraz to, na co moje oko zwróciło jakoś uwagę: to Maryja ogrzewa dłonie Józefowi. Nie na odwrót. To nie prężący muskuły mąż otula zmarzniętą żonę. Tym razem jest inaczej. Tym razem to Ona przejmuje inicjatywę. Nie wiadomo, jak wyglądało tło tej scenerii. Być może Józef był już wykończony całym dniem, pokonaną drogą, planowaniem trasy, ciągłymi poszukiwaniami gospody na nocleg. Nie wiemy. Wiemy jednak jedno. Gdy oboje byli już zupełnie sami, tam pod równie samotnym drzewem otrzymują dar ciepła. Dar ogrzania. Wpierw otrzymuje go Ona. I zaraz otula swymi dłońmi dłonie męża. Dla mnie jest w tym coś przewrotnego. Coś, co burzy pewną narrację, do której jestem przyzwyczajony. Uczy nowego spojrzenia. Ot, kolejna nauka tegorocznego Adwentu.