Komunijne szaleństwo

Pierwsza Komunia Święta już dawno przestała być wydarzeniem religijnym, a stała się świętem komercyjnym, bijącym na głowę Boże Narodzenie, Walentynki i Halloween razem wzięte. 

Przesadzam? Może tylko trochę. Wystarczy otworzyć dowolną stroną newsową w Internecie, by się od tym przekonać. Jako że sezon komunijny za pasem, od kilkunastu dni z ekranów wylewają się informacje o tym, jakie w tym roku prezenty są hitem (ponoć to, i tutaj kolejność jest przypadkowa,  żywa małpka, Thermomix, elektryczna hulajnoga, konsola do gier, ewentualnie konto w banku), ile pieniędzy należy włożyć do koperty, żeby wstydu na całą rodzinę nie było, w co się ubrać (jeśli jesteś rodzicem, chrzestnym itp.), co warto zaserwować gościom na przyjęciu, jak przygotować ściankę do zdjęć, jakie kupić pamiątki dla rodziny i wiele, wiele podobnych. Całość dopełniają publikowane w mediach „listy” od zestresowanych chrzestnych, dalszych i bliższych ciotek, które zaproszone na uroczystość, przerażone są wygórowanymi oczekiwaniami głównego bohatera uroczystości. I oczywiście lamet, że wszystko takie drogie, że inflacja, a przecież moje dziecko nie może mieć gorzej niż dziecko sąsiada, więc wezmę chwilówkę, zrezygnuję z wakacji, będę jeść do końca roku chleb ze smalcem, a taką imprezę zrobię, żeby wszystkim wokół oko zbielało. A co, niech mi zazdroszczą (to nie są moje wymysły, tylko argumenty zaczerpnięte z publikowanych informacji). 

Mimo że moje wszystkie dzieci już dawno mają za sobą Pierwszą Komunię Świętą, śledzę dość dokładnie pojawiające się w ostatnich dniach komunijne newsy. A im więcej ich czytam, tym większe ogarnia mnie zdumienie i zmartwienie. Piękna religijna uroczystość została sprowadzona bowiem wyłącznie do kwestii materialnych. Żadnej refleksji o duchowości, o przygotowaniu (chyba że w kontekście narzekań, jakie to szykany ksiądz nakłada na rodziców, bo wymaga na przykład, żeby dzieci uczestniczyły co tydzień we Mszy św. i jeszcze jakieś indeksy wymyśla), o znaczeniu tego sakramentu. Najważniejsze są pieniądze i odpowiednio drogie prezenty, bo jak takich dziecko nie dostanie, to będzie się czuło gorsze, wykluczone czy wręcz poszkodowane z powodu skąpstwa najbliższych (takie argumenty także słyszałam, kiedy komuś mówiłam, że moje dzieci na komunię dostały prezenty religijne).  

Naprawdę nie rozumiem tego komercyjnego pędu. Zastanawiam się, czy to media tak bardzo nakręcają to komunijne szaleństwo, czy to nam rodzicom, mówiąc kolokwialnie, odbiło i ślepo rzucamy się w wir komercji, bo tak wypada, bo tak wszyscy robią (przecież media o tym trąbią). I koło się zamyka. A na tym szaleństwie tracą tylko dzieci. Profesjonalnie uczesane, pomalowane, z manicurem czy muszką dobraną do koloru serwetek na przyjęciu traktują uroczystość w kościele jako przykry dodatek do tego, co będzie później. Bo prawdziwa impreza dopiero się zacznie, z drogimi prezentami, fontanną czekolady i zdjęciami na ściance niczym rasowi celebryci. 

I po co to wszystko? Ok, ktoś powie, że może się czepiam. Nie ukrywam, że trochę tak, bo wiem, że można przeżyć piękną uroczystość Pierwszej Komunii Świętej bez tej całej pompy, bez stresu, bez zadęcia. Tak normalnie, spokojnie, ciesząc się razem z dzieckiem, że przyjęło do swojego serca Pana Jezusa i rozpoczyna nowy etap swojego bycia w Kościele. Bo uroczystość Pierwszej Komunii Świętej to nie koniec, tylko początek pewnej drogi, którą dzieci właśnie rozpoczynają. I to byłoby idealnie. Niestety, moje wieloletnie obserwacje pokazują coś zupełnie innego. O wiele niższa frekwencja na mszach dla dzieci pod koniec maja i w czerwcu, po uroczystościach komunijnych, kiedy już nie trzeba przychodzić do księdza po podpis, jest dowodem na to, że dla wielu dzieci uroczystość Pierwszej Komunii Świętej to sakrament pożegnania z Kościołem. Była impreza, były prezenty i już z głowy. Można sobie odpuścić i darować wizyty w kościele. Tłoczno znów się zrobi pod koniec września, kiedy kolejny rocznik trzecioklasistów dostanie indeksy, w których skrupulatnie trzeba będzie odnotować obecność na Mszy św.