Kościół, stadion, wspólnota

Nie wiem, czy też tak macie, że czasem gdzieś w internecie natykacie się na jakiś filmik, którego wcale nie planowaliście odpalać. Internetowe algorytmy podsuwają go zwykle na podstawie wejść na inne strony. Albo zwyczajnie jakaś firma inwestuje grube pieniądze w akcję marketingową i – czy chcemy, czy nie – podobne filmiki-reklamy wyświetlają nam się niemal co chwilę.

Ten filmik nie był jednak reklamą. Przyznam się, że nawet nie pamiętam, czego dokładnie dotyczył. Natomiast doskonale pamiętam jego przebieg. Bo mnie zwyczajnie zaciekawił. Bo mnie zainspirował. Bo mnie zatrzymał przy ekranie.

Oto ktoś nagrywa piłkarskie boisko z perspektywy trybun. Najpewniej telefonem komórkowym – kto teraz nie nagrywa telefonem komórkowym? Na murawie piłkarze cieszą się właśnie ze zdobytej bramki. Na trybunach także trwa fiesta. Krzyki, śpiewy, kołyszące się flagi. Nagle na murawie widać jakiś niewielki poruszający się punkcik. To młody mężczyzna. Biegnie w stronę trybun. Na podstawie filmu ciężko się zorientować, czy wbiegł na boisko, chcąc pogratulować swoim idolom, czy może, korzystając z chwili nieuwagi stewardów, chcąc się po prostu pokazać. To w tym wszystkim będzie akurat najmniej ważne.

Na filmie widać też, jak mężczyznę usiłują złapać ścigający go ochroniarze. Jeden, drugi, zaraz po nim trzeci. Młodzieniec biegnie, ile tylko ma sił w nogach. Mija goniących go jak tyczki. Dopada do trybuny – dokładnie tam, gdzie stoi nagrywający wszystko telefonem.

Niestety, tutaj za banerami reklamowymi okalającymi murawę także czekają na niego stewardzi oraz pracownicy ochrony. Jeden nawet chwyta go za kamizelkę. Jest już tuż-tuż. Wydaje się, że zaraz pochwyci uciekiniera. Temu jednak i teraz udaje się wydostać z pułapki. Naraz wskakuje w stronę wiwatujących kibiców. Tuż obok nagrywającego filmik. Ochroniarz próbuje wejść za nim, złapać go za rękaw. Na próżno.

Kibice szybko jednają szyki. Tłum robi się coraz gęstszy. Nikt tu nie wejdzie bez ich woli. Steward poddaje się, bezradnie obserwując tylko, gdzie umyka mu uciekający mężczyzna. Tego zresztą już dawno nie widać. Skulony przewędrował już prawdopodobnie kilkadziesiąt metrów pod osłoną wiwatujących kibiców. Solidarnie przez nich kryty i ochraniany.

I teraz… Żeby było jasne. Nie piszę tego tekstu, żeby pochwalać takie kibicowskie wybryki, gdy któremuś z fanów zachciewa się wbiec na murawę. Nie, prawo to prawo i dobrze jest je szanować. Skoro przepisy stadionowe zabraniają wbiegania na boisko, należy tych przepisów przestrzegać. I tutaj nie ma żadnych wątpliwości. Ale nie o tym wybryku ma być ten tekst. Nawet nie o tym szybkim gagatku, który wpierw złamał stadionowy regulamin, aby następnie umiejętnie uciekać przed ścigającymi go ochroniarzami.

Cała ta oglądana na krótkim filmiku scenka stała się dla mnie swego rodzaju hiperbolą. Pokazała mi pewną prawdę, o której sam tyle razy zapominam. Prawdę o sile wspólnoty. O mocy wynikającej z przynależności. Z tego, że mam za sobą ludzi. Że nie jestem sam.

Tak, tak… Dobrze zgadujecie. Chodzi mi oczywiście o Kościół. O koegzystujące w nim wspólnoty. Z racji tematyki naszego działu nie ukrywam, że chodzi mi przede wszystkim o wspólnoty męskie. Bo nie wiem, jak Ty, drogi Czytelniku, ale ja widzę w tych kibicach (męska wspólnota) zamykających drogę goniącym tego młodzieńca ochroniarzom (pokusy naszego życia) pewną eschatologiczną prawdę. Pewien symbol. O gonitwie przez życie, o walce z przeciwnościami i ucieczce przed tym, co chce naszej zguby.

Gdy masz wokół siebie grupę myślących podobnie. Ludzi, którzy także chcą być wierni Chrystusowi. Ludzi oddanych Maryi. Ludzi niewstydzących się różańca. Ludzi, na których wiesz, że możesz polegać. Wtedy łatwiej o takie wbiegnięcie na murawę. Gdy trzeba ratować małżeństwo, gdy trzeba narazić się w pracy, gdy trzeba chronić nienarodzonych. Bo wiesz, że gdy zaczną nachodzić cię pokusy, lęk, obawa, strach, będzie się miał gdzie schronić. Będziesz znał adres swojego domu. Tam, gdzie będą czekać na ciebie twoi przyjaciele. Tam, gdzie będziesz czuł się bezpieczny. Bo tam będzie, bo tam jest sam Bóg.

„Gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20).