Ks. Michał Olszewski SCJ - Przypowieść o uczcie (audio)
Konferencja ks. Michała Olszewskiego SCJ wygłoszona na spotkaniu ewangelizacyjnym "Serce w Serce z Jezusem". Tematem była przypowieść o uczcie.
Konferencja ks. Michała Olszewskiego SCJ wygłoszona na spotkaniu ewangelizacyjnym "Serce w Serce z Jezusem". Tematem była przypowieść o uczcie.
Projekt ABBA to głoszenie kerygmatu połączone z modlitwą o uzdrowienie organizowane przez Profeto.
Projekt ABBA to głoszenie kerygmatu połączone z modlitwą o uzdrowienie organizowane przez Profeto.
„Pielgrzymka Wynagradzająca” to oddolny ruch świeckich katolików o charakterze modlitewno-pokutnym. Pielgrzymka odbywa się w milczeniu. Zaczyna się Mszą Świętą w jednym z krakowskich sanktuariów i kończy w innym kościele sanktuaryjnym. Jest to dzieło ukryte, pątnicy nie mają żadnych zewnętrznych oznak. Czyny ekspiacyjne podejmujemy dla Boga, który widzi w ukryciu i zna głębię serc.
„Pielgrzymka Wynagradzająca” po raz pierwszy odbyła się 15 maja 2021 roku. Rozpoczęła serię sześciu jednodniowych pielgrzymek fatimskich, które trwały od maja do października w jedną z sobót miesiąca.
12 grudnia 2021 roku powstał drugi projekt: ,,VII Pielgrzymka Wynagradzająca za grzechy przeciwko życiu”, nazwanej później ,,Tepeyac”. Odbyła się trzy razy, od grudnia do lutego 2022 roku, szła z sanktuarium św. Józefa do sanktuarium Matki Bożej Błogosławionego Macierzyństwa w Płaszowie. Miesiąc po jej zakończeniu razem z kustoszem w.w. sanktuarium ks. Zenonem Siedlarzem SCJ zainicjowaliśmy duchową kontynuację pielgrzymek w postaci całodziennej "Adoracji Wynagradzającej za grzechy przeciwko życiu". Rozpoczęliśmy ją 25 marca 2022 roku i prowadzimy 25 dnia każdego miesiąca, na pamiątkę Wcielenia Syna Bożego. Gdy ten dzień wypada w niedzielę, adorację przesuwamy na poniedziałek. W grudniu natomiast będziemy pokutować we wspomnienie Świętych Młodzianków, męczenników z Betlejem.
Jako kontynuację i pogłębienie tej myśli podjęliśmy 9-letnią „Wielką Nowennę Wynagradzającą za grzechy przeciwko życiu”, która została rozpoczęta 25 listopada 2022 roku w Sanktuarium Matki Bożej Błogosławionego Macierzyństwa. Szczegóły można znaleźć na stronie wynagradzaj.pl. Można nas znaleźć na Facebooku, wpisując Wielka Nowenna Wynagradzająca.
Każde wydarzenie organizowane przez Profeto – rekolekcje, dzieła ewangelizacyjne, codzienne głoszenie Słowa w Radiu Profeto i na portalu Profeto.pl, działalność charytatywna – może mieć miejsce tylko dzięki Waszemu wsparciu duchowemu i materialnemu.
Chcemy cały czas rozwijać się, chcemy głosić Ewangelię na różne sposoby, chcemy docierać wszędzie tam, gdzie o Jezusie mówi się bardzo cicho.
Kolejny raz prosimy Was o wsparcie, kolejny raz ruszamy z piernikowym sercem. Każde takie serduszko jest wypiekane z ogromną dawką miłości, każde serduszko jest darem. Prosimy, włączcie się, powieście w tym roku na choince nasze Serce z Piernika. My w zamian obiecujemy jeszcze więcej treści, słów, katechez i rekolekcji.
Dziękujemy Wam za to, że zawsze możemy na Was liczyć.
Nie raz powtarzałam już, że jednym z moich ulubionych zajęć w macierzyństwie jest obserwacja swoich dzieci. Nie tylko uwielbiam odnajdywać w ich wyglądzie czy charakterze pewne podobieństwa do nas samych czy członków naszej rodziny, ale zachwycam się również tym, co jest indywidualne w nich i tożsame tylko dla nich. Poza tym zauważam wiele różnic w ich osobowości, temperamencie, w sposobie radzenia sobie z trudnościami czy z różnymi wyzwaniami. Czasami aż wyrywam się, by im pomóc, zaradzić w czymś, a czasami powstrzymuję się z ciekawości, by zobaczyć, jak one sobie poradzą, jaki sposób działania wybiorą. Często czuję dumę, kiedy bez naszej pomocy docierają do upragnionego celu, a czasami ściska mnie w środku, kiedy widzę ich trudne emocje, frustrację czy pokrętne dochodzenie do celu. Wiem, że do wszystkiego dochodzi się z czasem, a nasza zbyt częsta ingerencja tylko by im przeszkadzała.
Ponadto uwielbiam w swoich dzieciach, choć to cecha dzieci w ogóle, że one nigdy nie ustają w działaniu, zawsze są czymś zajęte, zawsze jest coś, co mogą zdobyć, i potrafią być w tym dążeniu bardzo wytrwałe. Co ich odróżnia od dorosłych? Przede wszystkim odczuwają radość bez większego powodu, to, że są tak niewinne i niezdolne do kłamstwa, do zakładania masek, udawania kogoś, kim nie są. Są szczere do bólu, a kiedy w grę wchodzą drobne kłamstewka, wiem, że to już podpatrzyły u nas.
I z pewnym niepokojem właśnie patrzę na uciekający czas i na to, że ich dzieciństwo nabrało tempa. I pomimo niekiedy mojej niecierpliwości, bezradności – smutno mi, że ten czas może nam uciec tak niepostrzeżenie i nieodwołalnie. I że tu i teraz powinniśmy tworzyć bliskość i wspomnienia na przyszłość. Czasami w tym codziennym zabieganiu zapominamy albo nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to wielkie szczęście, że nasze dzieci są jeszcze takie małe, niewinne i są z nami w domu. Początki macierzyństwa to nieustanne obowiązki, zmiany, dopiero kiedy moje dzieci poszły do przedszkola, kiedy zaczęły prowadzić z nami niekiedy bardzo poważne dysputy – zatęskniłam bardzo za czasem, kiedy były od nas tak mocno zależne.
Jesień jawi się jako bardzo depresyjna pora roku, podczas której niemalże cały dzień panuje mrok i szarość i brakuje nam chęci na jakiekolwiek aktywności. Poza tym każdy rodzic boryka się z mnóstwem chorób swoich dzieci, z niekończącymi się katarami, kaszlami, o zgrozo jelitówkami. I tak czekamy na upragnione święta, które choć na chwilę przekują ten smutny i ciężki czas w coś przyjemnego i bliskiego naszym sercom. W tym roku choroby nas też jakoś nie omijają, można nawet rzec, że pierwszy raz w swoim macierzyństwie doświadczam prawie cotygodniowych przerw od zajęć w przedszkolu spowodowanych chorobami. Nie dość, że przez swoje problemy zdrowotne muszę się ciągle izolować, to teraz czuję się jeszcze bardziej jak więzień w swoim domu. Trudno nawet wyjść na spacer, kiedy pogoda zrobiła się iście jesienna, pochmurna, wietrzna i raczej nie sprzyja żadnej zdrowej aktywności. I tak zmuszeni poniekąd jesteśmy być w domu i spędzać długie wieczory prawie codziennie w podobny sposób. Z jednej strony dobra organizacja i pewna powtarzalność są potrzebne, przede wszystkim naszym dzieciom, które czują się w takiej przestrzeni bezpiecznie. Niemniej potrzebujemy od czasu do czasu zmiany, by nie czuć znużenia, podenerwowania, niechęci do siebie nawzajem.
Najgorsze jest wówczas, że w takich momentach zdarza nam się trochę krytyczniej myśleć o sobie samych, ponieważ czujemy się mniej kreatywne, a każdy nasz dzień jest próbą przetrwania. Wydaje nam się, że nie dajemy naszym dzieciom czegoś znacznie bardziej wartościowego czy pomysłowego, że się z nami po prostu nudzą, niczego się nie uczą. Zdarza nam się obserwować innych rodziców i w ich działaniach widzieć coś więcej. Przede wszystkim więcej zaangażowania czy chęci, kiedy my czujemy już ogromne przemęczenie i wyczerpanie wszelkich rodzicielskich zasobów. I do tego krótka droga, by niestety wmówić sobie, że jest się niewystarczającym rodzicem. I tak się zastanawiam, dlaczego tak szybko poddajemy się tym trudnym emocjom i sami skazujemy się na tak okrutny wobec siebie osąd. Przecież doskonale wiemy, że w każdym rodzicielstwie czy macierzyństwie jest czas lepszy i gorszy, i to zupełnie normalne sytuacje. Dlaczego tak szybko o tym zapominamy i próbujemy odnaleźć swoją wartość w oczach innych, a nie w swoich. Pewnie wynika to z naszego braku pewności siebie i wiary w swoje możliwości. Owszem, nie jest nam to dane raz na zawsze, bo nad tym trzeba pracować, stale odnawiać w sobie zdrowe poczucie wartości. A czasami wystarczy tak naprawdę zmienić perspektywę patrzenia na siebie.
Nie ma chyba osoby duchownej, która idąc po ulicy w habicie czy sutannie, nie usłyszałaby pod swoim adresem wulgarnych wyzwisk. Wierzący, zaangażowani księża ponoszą zbiorową odpowiedzialność za tych, o których – w kontekście skandali – rozpisują się media.
Nie oznacza to bynajmniej, że o przestępstwach czy patologiach nie trzeba pisać. Jak najbardziej należy takie przypadki nagłaśniać, choćby po to, by można je było wyeliminować. Szkoda tylko, że przez bohaterów tych negatywnych historii cierpią ci, którzy są niewinni. Obrzucani stekiem wyzwisk, hejtowani w mediach społecznościowych, nie raz w realnym życiu doświadczający nie tylko przemocy werbalnej, ale także tej fizycznej. Popychanie, opluwanie, szarpanie – z takimi sytuacjami wielu księży musi mierzyć się na co dzień. Skutek jest taki, że wielu doświadcza z tego powodu kryzysów, nie jest im łatwo, a dodatkowo często zostają z tym sami. Bez pomocy i bez wsparcia.
Czas więc uczciwie porozmawiać o życiu kapłańskim, bez sensacji, bez tabloidowych tytułów. Po prostu uczciwie. Taka rzecz udała się Dawidowi Gospodarkowi, autorowi książki Duchowni. Cała prawda o życiu w sutannie. Choć jej podtytuł jest prowokacyjny, to czytelnik nie znajdzie w niej taniej sensacji. I bardzo dobrze, bo o ważnych sprawach trudno w takiej atmosferze rozmawiać. Ta książka jest bardzo uczciwa, ponieważ o wielu trudnych sprawach mówią sami księża. I dobrze, że to robią. Choć ciągle w wielu kościelnych środowiskach pokutuje przekonanie, że trudne sprawy mają zostać w rodzinie, że nie wynosi się tego na zewnątrz, tym bardziej doceniam odwagę rozmówców Dawida Gospodarka, że odważyli się, być może wbrew swojemu środowisku, pod prąd, opowiedzieć o wielu trudnych sprawach. I zrobili to w sposób bardzo taktowny.
Na tę podróż nie da się przygotować. Nie da się jej też zaplanować. Zawsze jest zaskakująca, zazwyczaj, niestety, bardzo boleśnie. A najgorsze, że nie ma nadziei na powrót do punktu, z którego w tę podróż wyruszyliśmy. I nigdy nie będzie.
Jeśli ktoś w swoim życiu towarzyszył osobie z demencją, ten wie, co to za podróż. Czasem przygotowania do niej trwają jakiś czas, nawet kilka lat. Pewne niepokojące symptomy się pojawiają, ale nie chcemy ich traktować poważnie. Bywa, że sobie tłumaczymy, że to tylko niewinna pomyłka, że to zmęczenie, starość. Jakoś rozumiem taką postawę. Włącza się po prostu mechanizm obronny, bo uświadomienie sobie, że ta podróż w nieznany świat już się rozpoczęła, a może trwa już jakiś czas, może być dla wszystkich ekstremalnie trudnym doświadczeniem. Tak jak trudnym doświadczeniem jest sytuacja, w której nagle, z dnia na dzień, stajemy oko w oko z nową rzeczywistością. Zdarza się, że u osób starszych pod wpływem na przykład rozmaitych urazów pojawiają się zmiany demencyjne. Nie tylko nam, zdrowym, trudno się z tą sytuacją pogodzić. Ta osoba chora też nagle znalazła się w innym świecie, którego nie zna, nie rozumie. A najtrudniejsze jest to, że my, towarzysze tej podróży, nie jesteśmy w stanie jej tego świata objaśnić.
Jakiś czas temu towarzyszyłam pewnej osobie w takiej podróży w nieznany świat. Podróż ta zaczęła się nagle. Zwykłe wyjście po codzienne zakupy skończyło się upadkiem, złamaniem kości i się zaczęło. Z godziny na godzinę znana mi od lat osoba zmieniała się nie do poznania. Stawała się bezradna jak dziecko, choć jeszcze tydzień wcześniej funkcjonowała samodzielnie, a jej myślenie i działanie było jak najbardziej logicznie. W pewnym momencie uznała nawet, że jest małą dziewczynką, którą trzeba się opiekować. Ale nie to było najgorsze, choć bardzo bolesne było patrzenie, jak rozpada się ona na milion kawałków, jak przenosi się w dziwną krainę, o której istnieniu tylko ona miała pojęcie.
Coś Wam dziś opowiem. Historię dawną. Co wcale nie znaczy, że zmyśloną. Po prostu starą. Opowiadaną kolejnym pokoleniom Indian przez gujański las.
Wielu historię potwierdziło. Historycy, pisarze, podróżnicy… Wśród nich także i nasz rodzimy: Arkady Fiedler. On także ją usłyszał. Pewnie od samych Indian, wśród których tyle mieszkał. Wszak tutaj ta historia przekazywana jest z pokolenia na pokolenia. Powtarzana półszeptem przy trzasku iskier ogniska. Bo opowiada o czymś naprawdę okrutnym. Ale i o czymś, co pozwala nam wiedzieć – także dzisiaj – czego warto się wystrzegać. I na co uważać.
Wszystko działo się tutaj w Gujanie. U podnóży „Matki Wszystkich Wód”. Gigantycznego skalnego ostańca, Roraimy. Góry dla wielu Indian uznawanej za świętą. U jej południowego przedmurza. W Gujanie Brytyjskiej. Kiedy? Mało kto umie dokładnie wskazać. Najprawdopodobniej między rokiem 1840 a 1845.
Główny bohater naszej historii miał na imię Awakaipu. Był Indianinem z plemienia Arekuna. Oswojonym z miastowym stylem życia. Wiele lat spędził w stolicy kraju, Georgetown. Tam też w lokalnych barach oraz na ulicy nauczył się kuglarskich sztuczek. Uważany za spryciarza i cwaniaka, doskonalił swoje umiejętności z każdym tygodniem. Stał się sławny na całe miasto. „Awakaipu – magik”, mówili. Nadszedł dzień, w którym uznał, że to jest ten czas. Jego czas.
Słucham Słowa, jakie Kościół proponuje nam na tę zimną końcówkę listopada. Gdy zdzierany kalendarz ścienny robi się coraz to cieńszy i cieńszy. Zawierając w sobie już tylko trzydzieści kilka kartek. Wszystko to dzieje się w czasie, gdy powoli przychodzi pora na nieuchronne podsumowania roku. Gdy przedsiębiorcy liczą zyski i straty. Szacując z coraz większym prawdopodobieństwem, jaki to próg podatkowy przyjdzie im przekroczyć za miniony rok. Gdy gospodynie wyjmują ze spiżarni ostatnie już słoiki tegorocznych kiszonek. Gdy zbliża się koniec.
I w takich właśnie ramach czasowych Kościół podaje podpowiedź. Na co zwrócić uwagę, gdy głowa zajmuje się sprawami rozliczeń. Gdy wszystko wokół wskazuje, że oto zbliża się końcówka. Że kolejny rok już prawie za nami. Gdy z rozmyślań całorocznych rozliczeń i podsumowań coraz częściej potrafi nas wybudzić jedynie bardzo mocna kawa. Kościół w swojej mądrości mówi o… Właśnie o rozliczeniach. Tak, tak…
Zarówno w niedzielnej Ewangelii – kiedy to słyszeliśmy przypowieść o denarach – jak i w środowej – gdy to św. Łukasz podniósł ten sam temat, posługując się nie tyle denarami, ile minami – słychać o rozliczaniu się pana ze sługami. Znów więc temat podsumowań, finalnych rozrachunków, ostatecznego sprawdzania.
Doskonale wszyscy wiemy, że Adwent wiąże się z czuwaniem. W teologii biblijnej „czuwać” znaczy dosłownie „odmawiać sobie snu podczas nocy”, bo podstawowym powodem czuwania jest troska o nasze bezpieczeństwo. A zatem czuwać to być przytomnym, walczyć ze znużeniem, by osiągnąć zamierzony cel.
Maszynista, prowadząc pociąg, ma w lokomotywie tzw. czuwak. To przycisk, który maszynista musi wcisnąć mniej więcej co 60 sekund, aby potwierdzić, że zachowuje kontrolę nad sobą i nad prowadzonym pociągiem. Znalazłem taki opis tego czuwaka: „W zależności od rodzaju pociągu, który prowadzi maszynista, oraz trakcji, czuwak lub jego element musi być stale wciśnięty w trakcie jazdy (tzw. czuwak bierny) lub uruchamiany w określonym momencie jazdy (czuwak aktywny). Niespełnienie tych wymogów automatycznie powoduje zapoczątkowanie hamowania awaryjnego pociągu” (Wikipedia).
Dzisiejsze święto oraz dzisiejsza Ewangelia zachęcają nas do tego, abyśmy zachwycili się wyjątkowością osoby tego, którego nazywamy Chrystusem Królem. W tym naszym zachwycie warto zwrócić uwagę, szczególnie w kontekście dzisiejszej Ewangelii, na coś bardzo wyjątkowego, a mianowicie, że Chrystus nie chce być Królem sam. To samo w sobie już jest bardzo wyjątkowe, bo każdy król chce mieć władzę absolutną, taką tylko dla siebie. Chrystus Król jest zupełnie inny niż władcy tego świata. On chce nas mieć na tronie w swoim królestwie. Wyjaśniając tę dzisiejszą Ewangelię, kard. Grzegorz Ryś, powiedział, że: w niebie jest niewyobrażalnie duży tron, na który Jezus nas zaprasza, mówiąc: weźcie w posiadanie Królestwo, przygotowane wam od założenia świata.
Siostry i Bracia, przecież my mamy tyle spraw na głowie. Wszystko jest w naszym życiu ważne, ważne, ważne. A tak mało myślimy o tym, co jest najważniejsze. Tak mało myślimy o niebie. I dzisiejsza Ewangelia mówi nam, że tu, na ziemi, służąc innym ludziom tak, jak potrafimy, tak naprawdę Bogu służymy, otwierając sobie przez to drogę do nieba. Na tym będzie polegało niebo, że tam Chrystus będzie służył nam. Niebo to miejsce, gdzie Bóg chce wywyższyć człowieka tak, aby człowiek z nim współkrólował. Chrystus Król chce człowiekowi dać królestwo niebieskie. Stąd proste pytanie: Czy przyjmę Go jako Króla? Mojego Króla?
Nie wiem, czy zauważyliście, ale w różnych kartach medycznych, wypełnianych przy przyjęciu dziecka do szpitala, ale też w przychodniach, a nawet u logopedy, pojawia się jedno zaskakujące pytanie. Zaskakujące dla mnie, nie wiem jak dla innych. Chodzi mianowicie o sytuację materialną rodziny. Jednym z pierwszych pytań w tej rubryce jest: „Czy dziecko posiada oddzielny pokój?”. W dalszej kolejności standardowo musimy zaznaczyć, jak oceniamy naszą sytuację materialną. Zastanawiam się, jak są interpretowane moje odpowiedzi, gdy najpierw zaznaczam, że dziecko nie ma własnego pokoju, a potem, że mam dobrą sytuację materialną. Kto to w ogóle czyta i co mu daje taka informacja? Czy ma to jakiś wpływ na dalsze postępowanie w szpitalu?
Nie podoba mi się to pytanie i nigdy mi się nie podobało. Zawsze, gdy je widziałam, czułam wewnętrzny bunt. W głowie wyobrażałam sobie, że ktoś czyta moją odpowiedź i komentuje pod nosem: „Jak tak można? Jeśli już ktoś decyduje się na czwórkę dzieci, to powinien zadbać o ich dobrostan materialny. Biedne maluchy”. Nie wiem, czy faktycznie tak jest to odbierane, ale wiem, że taka ocena ma mało wspólnego ze stanem faktycznym. Bo jak jest naprawdę? Jest tak, że nigdy nie chciałam, aby nasze dzieci miały oddzielne pokoje. Przynajmniej nie na początku. Tyle że trudno zapewnić współlokatora, poprzestając na jednym dziecku, ale tu nie było problemu. Wspólnie z mężem od początku mówiliśmy o trójce lub czwórce dzieci. Sami też wywodzimy się z rodzin wielodzietnych i bardzo to sobie chwalimy. Wiedzieliśmy, że jesteśmy na to odpowiednio przygotowani – mam tu na myśli pewne i wzorce, i pozytywne doświadczenie życia pod jednym dachem z rodzeństwem (nie, nie, nie było różowo – było ciekawie).
Istnieje jedna zależność w rodzicielstwie. Rodzice, choć się zmieniają, nabywają życiowej mądrości, zawsze pozostają rodzicami. Dzieci, choć dorastają, również pozostają dla swoich rodziców dziećmi, ale dziećmi, tak rozwojowo, w końcu przestają być. I na tym polu mogą pojawić się problemy. A wszystko dlatego, że nasze relacje z hierarchicznych, nierównorzędnych muszą zmienić się na bardziej partnerskie, równorzędne. Problem w tym, że obie strony: dorosłe dzieci i rodzice dorosłych dzieci, do nowej rzeczywistości muszą się dostosować, zmienić nieco patrzenie na drugą osobę, zaakceptować i przyjąć fakt, że jesteśmy dla siebie równymi rozmówcami.
Często, zanim to zrobimy, każda z wymienionych stron musi przejść pewną drogę, by zrozumieć siebie nawzajem, bez obwiniania, bez wywyższania. Jeżeli to nie nastąpi, trudno nam będzie przejść do porządku dziennego, bo albo będziemy czuć się wykorzystywani, zmuszani do relacji, bo tak trzeba, bo po to rodzice nas wychowywali, by mieli w nas oparcie na starość. Z drugiej strony, to rodzice będą wymagać albo ulegać swoim dzieciom bezrefleksyjnie. Z pewnością nie będzie to szczere. Brak chęci zrozumienia obydwu położeń ostatecznie może doprowadzić do zerwania więzi, relacji lub tylko utrzymywania jej okazjonalnie. Uzmysłowić sobie trzeba, że jak każda relacja, tak nowa, bądź co bądź, relacja dorosłe dzieci – rodzice jest procesem. Obie strony mogą w niej dobrowolnie wziąć udział, ale bez wspólnego działania nie uda się tego dokonać w sposób prawidłowy.