Kto się boi krwi?

 

Chłopiec ma 4 lata. Od zawsze boi się krwi. Krew na kolanie to natychmiastowy krzyk o długie spodnie. Natomiast krew na zdartym łokciu, zranionej brodzie to bezwarunkowe żądanie plastra. Tych plastrów jest zresztą całe mnóstwo. Poukrywane w przegrodach toreb, plecaków, kieszeniach kurtek i spodni. Wszystko, żeby tylko nie widzieć krwi. Ręka może być złamana i krew może lać się strumieniami, to nie ma znaczenia. Ważne, żeby nie widzieć. 

I teraz ten chłopiec w niefortunnym czasie rozsiada się na kanapie i z zaciekawieniem przygląda temu, co ogląda na ekranie telewizora, a tam... – inny chłopiec. Podobny do niego. Nawet ma tak samo potargane włosy. Tylko polski chłopiec z nieuczesania, a tamten, syryjski od bomby.

I mały, polski chłopiec ogląda wraz z całym światem, jak Omran Daqneesh zostaje wydobyty z gruzów, jak jakiś obcy człowiek bierze go na ręce, wsadza do karetki, zostawia tam samego. Polski chłopiec widzi, jak rośnie samotność syryjskiego chłopca w obliczu reporterów nastawionych na to, by uchwycić ten właśnie moment. A teraz mały, polski chłopiec wstrzymuje oddech, bo tamten z telewizora nagle dłonią dotyka czoła pełnego krwi. I cały świat widzi w tamtym symbol wojny, kogoś, kto „wstrząsnął sumieniem świata bardziej niż apele międzynarodowych organizacji praw człowieka czy czołowych polityków”, a czteroletni, polski chłopiec widzi innego chłopca, który znalazł krew!

Pada pytanie, które może sformułować dziecko lat 4, (bo dorośli silą się na mądrzejsze pytania, ale on zadaje jakby to najwłaściwsze): Mamo, co to jest? No bo co to jest wojna, nienawiść, konflikty na tle etnicznym, religijnym, co to są zapędy imperialne?

Mogę mu opowiedzieć, że pięcioletni syryjski chłopczyk Omran Daqneesh cudem przeżył bombardowanie w drugim co do wielkości mieście Syrii Aleppo; że znaleziono go pod gruzami zawalonego domu; że był zakrwawiony, obolały, a jednak – jak mówili zajmujący się nim lekarze – nie płakał. Mogę dodać, że jeszcze w piątek potwierdzano, że z nalotu uratowali się także jego rodzice oraz trójka rodzeństwa; że rany Omrana nie były tak wielkie i został zwolniony ze szpitala, ale jego starszy brat Ali miał obrażenia narządów i krwotok wewnętrzny, że zmarł; że media donoszą, iż mama chłopców jest również w ciężkim stanie. 

Co jeszcze? - że trwa wojna. Mogę opowiedzieć kto z kim i kto kogo wspiera w tej wojnie, w której według szacunków od początku zginęło już ponad 300 tys. ludzi, że Allepo kontrolowane przez syryjskich rebeliantów jest bombardowane od lat, ale ataki z powietrza nasiliły się teraz, na początku sierpnia. Modę dodać, że wysłannicy ONZ mówią, że bez szybkiej pomocy dla mieszkańców miasta dojdzie tam do tragedii humanitarnej.

Mogę go też uświadomić, że to wszystko już było: wojna, śmierć dzieci, milczenie świata i to całkiem niedawno.

Tylko polski, czteroletni chłopiec myli się jeszcze, gdy chce powiedzieć, że coś wydarzy się jutro i mówi „wczoraj”, pyta, czy wieś w pobliżu jego miasteczka, to jeszcze Polska i umie liczyć do 20, więc rozmawiamy z chłopcem o złych ludziach, a właściwie mówimy, że są tacy, którzy mają złe zamiary, że ten chłopiec jest niewinny, że nic złego nie zrobił i najważniejsze: tak, lekarze dali mu plaster!

Dużo się mówi ostatnio o polskim filozofie, księdzu Józefie Tischnerze. Kiedy był już tak chory na raka krtani, że nie mógł mówić, gestem przywołał obecnego przy nim Jarosława Gowina i wręczył mu karteczkę: „Nie uszlachetnia”. Chodziło o cierpienie. „To nie ono dźwiga. Cierpienie zawsze niszczy – pisał schorowany ks. Józef Tischner. – Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”.

Proste. To jej brakuje teraz światu, nie ma jej wśród walczących, nie ma jej w świecie, który na kilka godzin wstrzymuje oddech, bo na ekranach telewizorów, widzi zakrwawionego chłopca i na pewno nie ma jej na forach internetowych, gdzie padają słowa, które nie chcą przejść przez gardło.

Nadzieja w tym, że i tego mały, czteroletni chłopiec jeszcze nie rozumie - tego, co to jest ten brak, ale przecież są na świecie tacy chłopcy, którzy doskonale to wiedzą. Media wczoraj donosiły, że zatrzymano dwunastolatka. Pod koszulką miał schowane materiały wybuchowe, tzw. pas szahida. Uwagę policji zwróciło jego nerwowe zachowanie. Pas miał być zdetonowany zdalnie. Policjanci rozbroili chłopca, a następnie sami zdetonowali ładunek. 

Co dziwne, ten chłopiec już tak nie wzrusza i nie wstrząsa opinią publiczną, a przecież teraz powinien szykować tornister, książki i zamiast biegać z bombą po mieście, szykować się do szkoły. Jednak tego już mały, czteroletni, polski chłopiec nie zobaczy. Rodzice teraz jeszcze bardziej dbają o to, by tak spontanicznie nie rozsiadał się na kanapie.