Nie martw się o mnie Mamo

 

W piątek 29 lipca ojciec św. Franciszek uda się pieszo na teren byłego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Przejdzie sam przez bramę wejściową. Przy wejściu na dziedziniec bloku 11 spotka się indywidualnie z 15 osobami ocalałymi z obozu. Jednym z punktów tego dnia będzie również modlitwa prywatna w celi męczeństwa Ojca Kolbego.

Rocznica, to wystarczający powód, by do tej celi wejść właśnie teraz. Szczególnie, że św. Maksymilian zmarł w sierpniu, dokładnie 14. Ci jednak, którzy czuwali nad starannie wyselekcjonowanym programem Ojca św. w Polsce, z pewnością propozycji rocznic, jubileuszy, okrągłych dat, mieli wiele. Ale stanie się tak, że podczas Światowych Dni Młodzieży w Polsce, wydarzenia o randze światowej, kiedy w tle będą docierały do nas wiadomości o strachu, jaki sieją kolejne ataki terrorystyczne, papież Franciszek swoją obecnością niejako zmusi ludzi z całego świata, by spojrzeli właśnie w stronę Auschwitz i więziennej celi ojca Kolbego, w stronę jego męczeńskiej śmierci, którą poprzedziło bezkompromisowe i wierne Bogu życie.

Kiedy w 1941 roku znaleziono go w celi, ojciec Maksymilian miał 47 lat. 

„Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Wzrok o. Kolbe był zawsze dziwnie przenikliwy. SS-mani go znieść nie mogli i krzyczeli: Patrz na ziemię, nie na nas! Pewnego razu, podziwiając jego męstwo za życia, mówili między sobą: Takiego klechy jak ten nie mieliśmy tu jeszcze. To musi być nadzwyczajny człowiek.”

I był. A pierwsza odkryła to ona, jego mama. Widziała w nim chłopca zamyślonego, ciut bardziej poważnego niż rówieśnicy, ale kiedy psocił, nie wahała się go upomnieć: „Mundziu, co z ciebie będzie?”. Sam też się nad tym zastanawiał. I w swej dziecięcej, prostej pobożności w wieku 10 lub 12 lat poprosił Matkę Bożą, by mu odpowiedziała na to pytanie. Ciekawe, co pomyślała ta ziemska matka, gdy syn relacjonował jej swoją wizję, w której Maryja trzyma w ręce dwie korony: jedną czerwoną, drugą białą i pyta chłopca, czy chce je obie przyjąć. Ta czerwona to znak męczeństwa, a biała znak czystości. Nie trudno odgadnąć, co Maryi odpowiedział mały Rajmund.

Ciekawe, czy do Marianny Kolbe wróciło to wspomnienie prawie 40 lat później, kiedy pewnego sierpniowego dnia tuż po obudzeniu rozpoczęła poranną modlitwę, a chwilę później usłyszała delikatne pukanie do drzwi. Odwróciła się i zdumiona zobaczyła swego syna Maksymiliana ubranego w franciszkański habit. Był radosny, uśmiechnięty, nadzwyczajnie piękny i promieniujący przedziwną jasnością. Pani Kolbe zaniemówiła z radości i zapytała po chwili milczenia: Synu, czy Niemcy ciebie wypuścili? Maksymilian przeszedł przez pokój, zbliżył się do okna i powiedział: Nie martw się o mnie mamo. Tam, gdzie jestem, jest pełnia szczęścia. Po wypowiedzeniu tych słów nagle znikł. Marianna Kolbe natychmiast zrozumiała, że jej syn umarł i przyszedł, aby ją o tym poinformować. Później przyszła pocztą oficjalna wiadomość z obozu w Oświęcimiu o jego śmierci.

Kim była pani Kolbe?  Kilka faktów. Biografowie donoszą, że Marianna Dąbrowska była skromna i pracowita. Zanim w swoim kościele parafialnym poznała Juliusza Kolbego, odrzuciła kilku innych adoratorów. W wieku 21 lat wyszła za mąż. Urodziła pięciu synów, w tym: Franciszka, Rajmunda i Józefa (pozostałych dwóch zmarło w dzieciństwie). Wszyscy trzej bracia wstąpili do tego samego zakonu – franciszkanów konwentualnych – przyjmując imiona: Walerian, Maksymilian i Alfons.

Rodzina żyła z tkactwa. To było życie skromne i wypełnione pracą. Po 12 godzinach spędzonych w fabryce Marianna dokształcała się jako położna, by nieść pomoc tym, których nie było stać na lekarza. Była niezwykle rozmodlona i zapatrzona w Maryję. Różaniec, codzienna Msza Sw., Adoracja Najświętszego Sakramentu, to była codzienność tej rodziny. 

Niektóre jednak wątki w jej historii wprawiają w zdumienie. Marianna i Juliusz po wyprawieniu synów do szkół zdecydowali się na rozejście i… jednoczesne wstąpienie do klasztoru. Kościół dopuszcza taką praktykę i są przykłady takich małżeństw, a jednak jest to rzecz dość szokująca. Państwo Kolbe żyli ze sobą 17 lat. Francuski pisarz i dziennikarz Philippe Maxence wyjątkowo dociekliwie drążył temat: Co ich skłoniło do decyzji o rozstaniu? „Marianna nigdy nie kryła, że pragnie zostać zakonnicą. W młodości odrzucała jakiekolwiek propozycje zamążpójścia. Mimo to znalazła w Juliuszu odpowiedniego towarzysza, bliskiego jej wiarą i franciszkańską duchowością”. Francuski biograf zastanawia się, czy za tą decyzją nie krył się jakiś spór. Z relacji świadków wynika jednak, że było to bardzo zgodne małżeństwo. Musiały więc nimi kierować motywy prawdziwie religijne. Juliusz Kolbe wrócił do świeckiego życia po pewnym czasie, natomiast jego małżonka pozostała w klasztorze aż do śmierci w 1946 roku w Krakowie.

Pięć lat wcześniej Marianna otrzyma wspomniany już list. List wysłany z obozu w Oświęcimiu. Napisany został krótko przed męczeńską śmiercią o. Maksymiliana 15 czerwca 1941 roku, na dwa miesiące przed śmiercią w bunkrze głodowym. Rygory obozu wymagały, aby listy były pisane tylko w języku niemieckim i tylko na druczku obozowym z wyznaczonymi liniami, których nie było wolno przekroczyć.

„Moja Kochana Mamo,

Pod koniec miesiąca maja przyjechałem z transportem do obozu w Oświęcimiu. U mnie jest wszystko dobrze. Kochana Mamo, bądź spokojna o mnie i o moje zdrowie, gdyż dobry Bóg jest na każdym miejscu i z wielką miłością pamięta o wszystkich i o wszystkim. Byłoby dobrze przed moim następnym listem nie pisać do mnie, ponieważ nie wiem, jak długo tu pozostanę.

Z serdecznymi pozdrowieniami i pocałunkami.

Rajmund Kolbe.”

 

(Na marginesie)

W sierpniu do księgarń trafi książka „Matka męczennika” Natalii Budzyńskiej, dzięki której będziemy mieli możliwość popatrzenia na świat oczami Marianny Kolbe. Przyjrzymy się jej głębokiej duchowości, będziemy mogli poczuć atmosferę domu, w którym wzrastała i dowiemy się, jak była wychowywana, ale i jak sama wychowywała do tego, by mieć w sercu heroiczną odwagę oddać życie za drugiego człowieka.