O jedno słowo za daleko

Czy ludzie chcą jeszcze o tym słuchać? – takie pytanie zadała mi pewna znajoma, której opowiadałam o swoich badaniach prowadzonych w związku z kolejnym projektem książkowym. Rzecz znów dotyczy kwestii wykorzystania seksualnego dzieci. Ostatnie wydarzenia pokazują, jak wiele w tej kwestii jest jeszcze do zrobienia. I jak bardzo trzeba ludzi uwrażliwiać na ten problem. Nie tracę nadziei, że jednak mimo wszystko ludzie posłuchają.

Śmierć niespełna szesnastoletniego chłopca, ofiary pedofila, dotknęła całą naszą rodzinę, mimo że nie znaliśmy ani tego dziecka, ani jego najbliższych. Od kilku tygodni, od kiedy media w sposób nieodpowiedzialny ujawniły tak wiele informacji pozwalających w kilka sekund zidentyfikować osobę pokrzywdzoną, temat ten obecny był w naszym domu. Nie mogliśmy zrozumieć, jak bardzo zabrakło dorosłym wyobraźni, którzy postanowili sprawę krzywdy dziecka wykorzystać politycznie. Już wtedy, w końcówce grudnia, kiedy sprawa ujrzała światło dzienne, osoby zajmujące się problemem wykorzystania seksualnego osób małoletnich podnosiły kwestię tak zwanej wtórnej wiktymizacji i jej skutków w życiu skrzywdzonej osoby. Już wtedy wiele osób obawiało się, jak kwestia publicznej identyfikacji w tak wielu mediach, w tym w mediach społecznościowych, odbije się na stanie psychicznym nastolatka. Niestety, na finał nie trzeba było długo czekać. Kilka tygodni po tej nagonce chłopiec zmarł. Słowa te piszę w dniu jego pogrzebu.

Tej śmierci mogłoby nie być, gdyby dorośli chwilę pomyśleli i zamiast ekscytować się faktem, kto został skrzywdzony, zrobili wszystko, by te informacje pozostały niejawne. Właśnie dla dobra dziecka. Jego ochrona nie ma nic wspólnego z obroną pedofila, który w tej chwili zresztą przebywa w więzieniu i nie ma możliwości krzywdzenia innych dzieci. Pokrętna narracja, że to wszystko działo się po to, by chronić potencjalne ofiary, jest niedorzeczna, bo już wcześniej człowiek ten został skazany na karę więzienia i odizolowany.

Ta cała sytuacja i jej tragiczny finał pokazują, jak bardzo delikatny jest problem wykorzystania seksualnego, jak bardzo nieodpowiednie słowo, gest, zachowanie czy komentarz mogą dodatkowo zrujnować i tak już zrujnowane faktem wykorzystania życie. Jak wiele w tej materii potrzeba roztropności, ostrożności, wrażliwości na krzywdę drugiego człowieka, a także znajomości mechanizmów związanych z wykorzystaniem seksualnym. Trzeba mieć świadomość, że krzywda ta dotyka nie tylko osobę bezpośrednio skrzywdzoną, ale także jej najbliższych, którzy w takiej sytuacji czują się winni, mają wyrzuty sumienia, że czegoś nie zauważyli, coś przeoczyli, zaufali niewłaściwym osobom. Publiczny lincz na najbliższych, że nie dopilnowali czy przyzwalali wręcz na takie zachowania wobec własnego dziecka (a takich komentarzy nie brakuje w mediach społecznościowych), także jest skrajną nieodpowiedzialnością.

Ale jest też druga strona medalu, na którą zwraca uwagę Ewa Kusz z Centrum Ochrony Dziecka działającego przy Akademii Ignacjanum w Krakowie. Bywa, że osoba skrzywdzona sama chce mówić, wszem wobec chce wszystkim opowiadać o doznanej krzywdzie, nierzadko w sposób bardzo naturalistyczny, ze szczegółami. Kiedy wspólnie pracowałyśmy nad książką Ja ci wierzę! O zapobieganiu przemocy seksualnej wobec dzieci i adekwatnej reakcji na przypadki wykorzystywania, moja rozmówczyni wprost apelowała do piszących o kwestiach wykorzystywania seksualnego o odpowiedzialność w doborze słów, ochronę tych, którzy nie chcą się ujawniać, ale także o to, by zawsze brali pod uwagę odbiorców, wśród których też przecież mogą być osoby skrzywdzone. „Kiedy słyszą [one] kolejną historię krzywdzenia, wykorzystywania, bywa, że nie wiedzą, jak sobie z tą wiedzą poradzić. To jest ponad ich siły” – przekonuje Ewa Kusz. I dodaje: „To publiczne opowiadanie musi mieć jakieś granice. W którymś momencie osoba skrzywdzona powinna skończyć to opowiadanie, bo to przestaje być dla niej dobre. Zdarza się, wcale nie tak rzadko, że osoba, która spisuje czy przekazuje opowieść osoby skrzywdzonej, celowo podkręca emocje. Potrzebna jest więc pewna wrażliwość i mądrość. Osoba, która została skrzywdzona, nie ma granic. Jeżeli nie doszła do pewnego etapu ich odbudowywania, jest w stanie wywlec wszystko. Jak już zdecyduje się mówić, to nie potrafi się zatrzymać. Ktoś, kto tego słucha, powinien wiedzieć, że ta osoba „płynie”, że nie postawi żadnych granic swojej prywatności. Dziś może jest zadowolona, że jej historia poszła w świat. Pytanie, czy za ileś lat będzie myślała tak samo… (…) Nie twierdzę, że należy te sprawy przemilczać. Apeluję tylko o odpowiedzialność”.

Ta odpowiedzialność w każdej sytuacji związanej czy to z krzywdą dziecka, czy osoby dorosłej musi przyświecać tym, którzy daną historię opisują. Nie odsłony, nie klikalność, nie interes partii czy instytucji, ale dobro osoby pokrzywdzonej powinno być naczelną wartością, która w przestrzeni publicznej winna być chroniona. Odpowiedzialnością powinni kierować się także ci, którzy na różnych forach czy w mediach społecznościowych takie sprawy komentują. Zza klawiatury i ekranu komputera czy telefonu nie widać twarzy skrzywdzonej osoby, nie widać jej emocji i bólu. Nie widać, jak słowa ranią, a w skrajnych przypadkach zabijają. Jedno słowo za dużo może kosztować czyjeś życie.