Opowiedz Bogu o swoich dzieciach

Czy rozmawiasz z Bogiem o swoich bliskich? Czy opowiadasz Mu o swoich dzieciach? Jeśli nie, dziś jest dobry moment na to, żeby takie rozmowy rozpocząć. 

Rodzicielstwo to operacja na żywym organizmie. Nie, nie żartuję. Ile błędów można popełnić, ile wypowiedzieć niepotrzebnych słów i komentarzy, które będą ranić i na długie lata zapadną w pamięć. W sytuacjach ekstremalnych jako rodzic czuję się niczym saper. Tak muszę działać, żeby nie nadepnąć na żadną minę, bo jak się ją zdetonuje, to koniec. Tragedia gotowa. Do tego trzeba non stop mierzyć się z licznymi oczekiwaniami, jakie świat stawia przed nami rodzicami. Setki teorii wychowawczych, które mają zagwarantować nam sukces. Poradniki, specjaliści, czasem nie wiadomo, kogo słuchać, bo jak się człowiek bliżej różnym teoriom przyjrzy, to się okazuje, że wiele z nich wzajemnie się wyklucza. Można zwariować. Tylko czy trzeba? Warto sobie odpuścić, nabrać dystansu. W końcu nie startujemy w konkursie na najlepszego rodzica. I dobrze, bo smak porażki mógłby być gorzki. 

Kiedy wchodziłam na drogę rodzicielstwa, zewsząd słyszałam, że wszystko da się pogodzić, to tylko kwestia organizacji. Dziś, po dwudziestu latach, wiem, że to największe kłamstwo, jakie można zaserwować młodym rodzicom. Każdy wybór ma swoje konsekwencje, więc zawsze coś będzie kuleć. Ale czy naprawdę trzeba być pod każdym względem idealnym, niczym z instagramowych zdjęć? Pewnie, że nie. „Jako rodzice nie musicie robić wszystkiego idealnie, ale jednej rzeczy nie wolno wam zaniechać – modlitwy” – przekonuje Mark Batterson w książce Kręgi modlitwy wokół dzieci. I dodaje: „Nigdy nie będziecie perfekcyjnymi rodzicami, jednak możecie być rodzicami, którzy się modlą. Modlitwa jest największym rodzicielskim przywilejem”. Jakież to wyzwalające!

Na pozycję tę trafiłam przypadkiem, choć podobno przypadek to inne imię Ducha Świętego. Dzięki niej zrozumiałam, że nigdy nie będę idealnym rodzicem, bo takim być nie muszę. I nie oczekują tego też moje dzieci. Jestem przecież tylko człowiekiem. I jako człowiek mam prawo być chora, źle się czuć, mieć gorszy dzień czy dość kolejnej kłótni z nastolatkiem. Ale mogę swoje dzieci otaczać modlitwą, po cichu, dyskretnie, bo – jak pisze Batterson – „modlitwa to nasz sposób walki z przeciwnościami. Dzięki modlitwie to nie my walczymy dla Boga, ale Bóg walczy dla nas”. I walczy o nasze dzieci. My jako rodzice nie możemy w ich imieniu wybrać Jezusa, ale możemy modlić się o to, żeby one Go wybrały. I nie musimy zrażać się przeciwnościami, bo przecież może się zdarzyć, że nasze dzieci na tej drodze będą wątpić, upadać, odchodzić. Ważne, by dać im fundament, ale też szanować ich wolność. Do wiary nie można nikogo zmusić. Wiara to osobiste spotkanie, takie twarzą w twarz, bardzo intymne. Dlatego jako rodzice módlmy się o to, by nasze dzieci mogły na swojej drodze spotkać Jezusa i się Nim zachwycić. 

Warto przy tym pamiętać, jaki powinien być cel modlitwy. Nie chodzi o to, przekonuje Batterson, by przedstawiać Bogu nasz grafik zadań dla Niego, lecz o to, by stanąć w Bożej obecności i otrzymać od Niego plan naszych działań. I jeszcze: „modlitwy rodziców nie powinny być defensywne, żeby dziecko nie zrobiło czegoś złego; módlmy się, aby dokonywało dobrych uczynków”. A ja dodam jeszcze – także dobrych wyborów. 

Batterson gorąco zachęca do tego, by modlitwą otaczać swoje dzieci, bo ma świadomość, że będzie ona kształtować historię naszych rodzin przez całe pokolenia. To ambitne zadanie, ale myślę, że każdy z nas jest w stanie je podjąć. Dopilnujmy więc, by Bóg codziennie słyszał o naszych dzieciach. Tak jak dobremu przyjacielowi, warto Mu o dzieciach opowiadać, powierzać Mu swoje troski, wątpliwości czy problemy, z jakimi musimy się mierzyć na naszej drodze rodzicielstwa. W Jego towarzystwie na pewno będzie łatwiej to wszystko udźwignąć. Zatem, jeśli jeszcze tego nie robiłeś, drogi Czytelniku, opowiedz dziś Bogu o swoich dzieciach…