Po co nam pustynia?

Dla większości z nas to będzie truizm, co tu teraz napiszę. Ale napiszę pomimo wszystko. Pustynia to dobre miejsce na Wielki Post. Pustynia to dobre miejsce na poznanie siebie. Na nawrócenie. Pustynia duchowa. Ale także ta fizyczna. Ta namacalna, położna na określonej szerokości geograficznej.

Tu nie grozi nam przebodźcowanie. Tu wzrok nie musi krążyć, skacząc z jednego obiektu na drugi, to oddalając się, to przybliżając. Tu oko będzie raczej odpoczywać. Doświadczając wyjątkowej jednoznaczności. I żadnego, nawet najmniejszego półcienia. Bo na pustyni wszystko jest konkretne. Wyraziste.

Pamiętam wspinaczkę pod chilijski wulkan Puyehue. Wspinaczkę przez półpustynny pejzaż. Z szarosinymi wydmami pode mną. I ostro błękitnym niebem nada mną. Z tym wyjątkowym kontrastem. Gdy wyznaczający połowę pejzażu horyzont ucinał wszystko niczym dobrze naostrzony nóż. Tak jak napisałem to wyżej. Tam nie było miejsca na jakąkolwiek niejednoznaczność.

Dla kogoś spacerującego w takim pejzażu wszystko naraz staje się tak oczywiste. Tam masz piękny błękit nieba, a tam mizerną szarość pustyni. Zupełnie zdrowy podział. Bez ubarwień. Bez nieostrości. Pamiętam, że szedłem już którąś godzinę. Wokoło od dawna nie mijałem nikogo. Pustynia, samotność, kontrast. Warunki idealne. Zwłaszcza na Wielki Post.

Wzrok w takich miejscach siłą rzeczy musi wreszcie odpocząć. Podobnie zresztą jak myśli. Gdy wkoło wielka pustka, mniej zadręczają nas poszczególne zamartwienia, jednostkowe problemy, czekające nas w pracy obowiązki czy codzienne bolączki. Z perspektywy pustyni wszystko to bardzo traci na znaczeniu. Człowiek nabiera zdrowego dystansu.

Zamiast tego na pustyni nabiera znaczenia coś znacznie bardziej prozaicznego. Choćby ten widok, kiedy po kilku dniach pustynnej tułaczki docierasz do miejsca, w którym słychać szemrzący strumyk. A zaraz po tym wśród jednorodnej pejzażowo piaszczystej masy dostrzegasz pierwszą zieloną plamkę. To trawa. A zaraz obok mech. Zbiegają po stoku wydmy w dół. Tam, skąd słychać delikatny szelest.

Woda pojawiła się nie wiadomo skąd. Płynie coraz szerszym korytem. Wciąż jednak na tyle wąskim, że bez trudu można go przeskoczyć niewielkim susem. Naokoło wyrastają kolejne przejawy życia. Trawy, porosty, mchy...

I od razu pojawia się zupełnie logiczne pytanie. Czy kiedykolwiek zachwycałeś się połacią mchu w rodzimym lesie? Czy kiedykolwiek dziękowałeś Bogu za tę zieloną kępę trawy w swym przydomowym ogrodzie? Ktoś powie, że to tak oklepany, codzienny widok. Ok, zatem pojedź na pustynię. Tam się zachwycisz.