Przenosić góry modlitwą

 

 

John Eldredge, amerykański pisarz chrześcijański, autor bestsellerowego „Dzikiego serca. Tęsknoty męskiej duszy” napisał poradnik dotyczący modlitwy, oparty o osobiste doświadczenia i wnikliwą interpretację Pisma Świętego. „Przenosić góry” przy okazji omawiania różnych aspektów i rodzajów modlitw zostawia czytelnikowi wiele rad i praktycznych wskazówek. Jeśli nawet nie praktykujemy szczególnego rodzaju modlitwy – np. modlitwy o uwolnienie czy uzdrowienie fizyczne, to warto te rady wcielić do swojego codziennego życia duchowego, chociażby do najzwyklejszego pacierza. Zgodnie też z definicją modlitwy, którą podaje autor: „w swej najlepszej formie wszelkie pacierze są rodzajem głębokiej komunikacji, która wprowadza nas w intymną zażyłość i jedność z Bogiem” (w przypadku modlitwy wstawienniczej należałoby jeszcze dodać, że pacierz jest również formą „współdziałania z Bogiem”).

Jednym z takich zaleceń jest, aby na modlitwie być bardzo konkretnym – tak, jak to tylko możliwe. W pierwszej kolejności ta rada dotyczy modlitwy prośby – świadomość źródła naszego problemu, a nie tylko ogólnej prośby o rozwiązanie jakiejś sprawy, może łatwiej i szybciej, a przede wszystkim skuteczniej zaspokoić nasze potrzeby. Ale równie wielkie pożytki może przynieść to zalecenie w przypadku dziękczynienia. Czym innym jest dziękowanie „za wszystko”, a czym innym wyliczanie konkretnych zdarzeń i dóbr, które są naszym doświadczeniem – wówczas otwierają się nam oczy, ile tak naprawdę zawdzięczamy Bogu. Eldredge kwituje to w swoim stylu: „Ogólne i mgliste modlitwy zwykle przynoszą ogólne i mgliste efekty”. Chcemy konkretnych efektów z modlitwy, módlmy się bardzo konkretnie.

Rewolucyjnym odkryciem Eldredge’a, jak sam mówi, które zmieniło jego życie modlitewne, było uznanie, że przed rozpoczęciem pacierza powinien poprosić Jezusa, o co ma się modlić. Zatem jeśli nie wiemy, za co powinniśmy dziękować, czy o co prosić, to zapytajmy o to na modlitwie. Banalnie proste. 

Druga rada dotyczy bycia cierpliwym na modlitwie. Istnieje pokusa, że kiedy nasze modlitwy nie przynoszą efektów takich, jakich byśmy sobie życzyli, przestajemy się modlić w tej intencji. Dużo do myślenia może dać nam zdziwienie Jezusa nad uczniami w Ogrójcu, którzy nie dali rady towarzyszyć mu w modlitwie – „Jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?” (Mt 26, 40b). Eldredge daje obrazowy przykład: „Wyobraźcie sobie pustą studnię. Odkręcacie kran i zaczynacie napełniać ją za pomocą ogrodowego węża. To trochę potrwa. „Ufajcie Panu”. Czekajcie cierpliwie (…)”.

Może nawet lepszym określeniem w tym przypadku niż cierpliwość będzie wytrwałość. Nie można się poddawać za dziesiątym razem, a tym bardziej za pierwszym. Eldredge zwraca uwagę, że i Jezus w niektórych przypadkach mierzył się z zadaniem więcej niż raz, żeby doprowadzić do pełnego uzdrowienia. Chodzi o przypadek niewidomego w Betsaidzie, który po pierwszej interwencji Jezusa widział ludzi jakby drzewa. Dopiero po drugim położeniu rąk na oczy chorego przejrzał on zupełnie (por. Mk 8, 22-25).

„Nie istnieje żadna metoda „szast-prast”, dzięki której człowiek stanie się kompletny i piękny jak Jezus Chrystus. Pełnia jest czymś, do czego dorastamy, przeżywając kolejne lata naszego życia z Panem” – pisze Eldredge, dodając, że taka perspektywa zdejmuje z nas presję „znalezienia błyskawicznego remedium, przeżycia tego jednego, jedynego Decydującego Momentu”. Nasz Bóg jest Bogiem wolności i każdego z nas wiedzie po indywidualnej ścieżce życia, a my dzięki temu mamy szansę na nieustanny rozwój.

Bardzo podoba mi się podejście Johna Eldredge’a do modlitwy o fizyczne uzdrowienie, które nazywa „wspaniałym wyrazem partnerstwa”, „współdziałaniem z Panem”. Człowiek nie może udawać, że uzdrowienie dokonuje się siłą jego „mocy”. Ale równocześnie nie może zapominać, że jest narzędziem w ręku Boga, że to On angażuje człowieka w proces uzdrowienia. W Liście św. Jakuba (por. Jk 5, 14-15) czytamy, że gdy we wspólnocie ktoś choruje, należy „sprowadzić kapłanów Kościoła, by modlili się nad nim i namaścili go olejem w imię Pana, a modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie”.

Eldredge podkreśla, że my wykonujemy swoje zadanie, a Pan Bóg swoje. I dalej pisze kapitalne dla mnie stwierdzenie: „Nie musimy sprawiać, by doszło do uzdrowienia”. Zaznacza, że przeciwna postawa – trud, wysiłek i stres – tylko przeszkadzają. Eldredge daje też pewną radę – modlitwę o uzdrowienie – jak pewnie większość rzeczy w życiu – trzeba zacząć praktykować małymi krokami. Wprawdzie nie należy stawiać ograniczeń działaniu Pana Boga, ale z ludzkiej perspektywy rozsądnie wydaje się zaczynać od drobnych modlitewnych zadań. „Nie zaczynajcie eksperymentować z uzdrawianiem raka i połamanych kości. Na początek dobre są bóle głowy czy gardła” – radzi autor „Przenosić góry”.

Widoczne owoce w tych „drobnych” modlitewnych zadaniach przymnożą nam wiary i ośmielą do proszenia o rzeczy wielkie, a może nawet o te z ludzkiej perspektywy niemożliwe. Eldredge radzi też, żeby zacząć od modlitwy w swoich intencjach: „Nic bardziej nie pomaga w modlitwie o uzdrowienie niż przekonanie się o jej skuteczności na własne oczy (…). Nic skuteczniej nie pokonuje naszego niedowierzania niż widok efektów na własnym życiu – zwłaszcza gdy sami je wymodliliście!”.

Z pewnością wielu z nas każdego dnia odmawia modlitwę „Ojcze nasz”. Jeśli robimy to świadomie, to każdego dnia prosimy o cud uwolnienia, uzdrowienia czy nawet wskrzeszenia, bo czym innym jest rzeczywistość królestwa, którego przyzywamy w tej modlitwie – „przyjdź królestwo Twoje”. „Wkrótce odziedziczymy królestwo, a nie mamy bladego pojęcia o rządzeniu” – pisze Eldredge i dodaje, że „książę, który nie zna zasad rządzących w królestwie, nie może zostać dopuszczony do tronu, dopóki nie przejdzie odpowiednich przygotowań”. „Przenosić góry” Johna Eldredge’a jest dobrym zbiorem zasad panujących w królestwie.