Przepis na miłość. I na majówkę…

Kiedyś było tu głośno. Pewnie nawet gwarno. Kobiety rozmawiały o tegorocznych zbiorach. Mężczyźni przekomarzali się na temat polityki. Z warsztatów dochodził trzask wykuwanego żelaza. Gdzieniegdzie szczekały psy. Skrzypiały nienaoliwione zawiasy zagrodowych bram. Z komina unosił się dym. A żuraw od pobliskiej studni co i rusz zatapiał się to górę, to w dół. Słowem: toczyło się życie.

Dziś zamiast tego słychać tylko wiatr. Czasem po schowanych w pokrzywach pradawnych murach przebiegnie jakaś salamandra. Spadnie z drzewa patyk. Rozbije się kropla deszczu. Zaszumi okoliczny świerk. Tak, obecnie w polskich Siankach to praktycznie jedyne słyszalne odgłosy.

Zupełnie inaczej rzecz się ma po drugiej stronie doliny. Tej, po której dnie raz na jakiś czas przejedzie lokalna kolejka. Do tamtej części doliny jest stąd może półtora kilometra w linii prostej. Może kilometr. Niedaleko. Na tyle niedaleko, że nie trzeba się wcale specjalnie wysilać się i wyostrzać wzroku, aby dostrzec sylwetki krzątających się pośród wiejskich gospód ludzi. Aby usłyszeć warkot traktora. Echo ujadania lokalnego kundla. Tam jakby czas się zatrzymał. Tam zostało po staremu. Tutaj niestety nie.

Kiedyś oba te miejsca były jedną osadą. Nazywali ją Siankami. Miejscowością dalekich Bieszczadów. Leżącą w samym sercu lasu. Nad źródłami Sanu. Wsią przepołowioną doliną. Wsią stanowiącą przed laty zwartą całość. Tak się złożyło, że historii nie bardzo po drodze było z tą jednością. Z tą zwartą całością. Słowo „podział” nabiera bowiem w dziejach Sianek wyjątkowego znaczenia.

Te dwa wzgórza, na których rozlokowana była wioska, stały się z czasem areną kolejnych wojskowych podziałów, politycznych dysput. Kartą przetargową dyplomacji. Finał finałów po zakończeniu wojny granica międzypaństwowa przecięła Sianki. Mieszkańców prawobrzeżnych Sianek wysiedlono. Z kolei zabudowania wsi leżące po polskiej stronie zostały prawie całkowicie spalone. Ziemia zaczęła zarastać. Z czasem po Siankach ocalała jedynie mała część – dziś ulokowana po ukraińskiej stronie. Obecnie żyje tu około 50 rodzin. To wszystko.

Po stronie polskiej ostała się zaś sama historia. Legenda, o której czytają nieliczni wędrowcy, którzy okolicznym czerwonym szlakiem idą ku źródłom Sanu. Oto bowiem w niewielkim zakolu strumyka stoją dwie mocno zarośnięte i omszałe płyty nagrobne, położone u stóp ruin czegoś, co kiedyś było pewnie niewielką kaplicą. Na zwieszającej się ponad grobami gałęzi wiekowej olchy ktoś zawiesił postrzępioną dziś polską flagę. To grobowiec dwojga zakochanych. Byli właścicielami tutejszych włości. Hrabina Klara Stroińska z Kalinowskich i jej mąż Franciszka – zmarły w 30 lat po ukochanej. To właśnie on po śmierci żony wyrył na jej grobie słowa: „Tej, która uczyniła mnie najszczęśliwszym z ludzi”. Dziś coraz trudniej odczytać ten napis. Ale próbować warto.

Pamiętam, jak po raz pierwszy dowiedziałem się o historii tej dwójki. O miłości, jaką do siebie żywili. Nie trzeba było wiele, aby wyobraźnia zaczęła zaraz kreślić swoje kształty, swoje obrazy. Dwójka ludzi żyjących obok siebie, kochających się pomimo upływu lat. A w tle ich dworku dzikie góry. Z groźnymi niedźwiedziami, watahami wilków. I piękna bieszczadzka puszcza. Z pewnością kiedy żyje się w takim miejscu, codzienność nie ma prawa być niedopowiedzeniem. Nie jest monotonią. To raczej ciągły znak wykrzyknienia. Ciągła ciekawość, wychodzenie z komfortu bezpieczeństwa. Wreszcie zaś ofiara. Także za tego drugiego.

Nie wiem, może to moja nadinterpretacja. Może to znów nieokiełznana wyobraźnia. Ale może w przypadku tego małżeństwa – kochających się do grobowej deski państwa Stroińskich – może to właśnie jest przepis na ich szczęście? Na prawdziwą, niezafałszowaną miłość. Taką, za którą część z nas tęskni całe życie.

Mamy majówkę. Warto ruszyć się z kanapy. Wyjść z domu. Wybrać się na wędrówkę. Zmęczyć mięśnie. A może nawet obierając sobie za cel wycieczki właśnie bieszczadzkie źródła Sanu? Gdzie nadal słychać wieść o wielkiej miłości.

czerniecki.net

PS. Więcej o majówkowych propozycjach spędzenia tego długiego weekendu będę opowiadał we wtorkowym paśmie popołudniowym. Serdecznie zapraszam przed odbiorniki.