Puszka Pandory

Dawniej życie rodziców było znacznie prostsze. Mieli oni swoje troski i zmartwienia jak my dzisiaj, zarywali noce, martwiąc się o swoje dzieci. To prawda. Ale, mam wrażenie, że mimo siermiężnych czasów byliśmy bezpieczniejsi. 

Oczywiście nie brakowało miejskich legend o czarnych wołgach, którymi po ulicach jeżdżą dziwni panowie i porywają dzieci. Rodzice uczulali nas, by obcym nie ufać, nie chodzić nigdzie z nimi, a kiedy nas będą zaczepiać, mieliśmy uciekać. Każdy z nas wbite miał te rady do głowy. Rodzice nam je do znudzenia powtarzali, czasem mieliśmy tego dosyć, ale patrząc z dzisiejszej perspektywy, miało to głęboki sens. Dzieciaki na podwórku były pilnowane przez wszystkich sąsiadów, a już szczególnie przez sąsiadki, których ulubioną rozrywką było siedzenie w oknie i obserwowanie okolicy. Nikt nie był anonimowy, wszyscy sąsiedzi się znali. I to też dawało nam, dzieciom, poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście i w tamtych czasach zdarzały się sytuacje, które według dzisiejszych standardów ochrony dzieci były co najmniej nieroztropne. Nie nieroztropne, po prostu niebezpieczne.

Kiedy śledziłam ostatnie doniesienia o aferze pedofilskiej wśród polskich youtuberów, przypomniała mi się pewna sytuacja, która miała miejsce w naszej podstawówce. Na wiele lat o niej zapomniałam, ale teraz, kiedy o niej myślę, zastanawiam się, komu wtedy zabrakło zdrowego rozsądku. Pewnego dnia w naszej szkole pojawił się tajemniczy mężczyzna. Przedstawił się jako manager szkoły tańca (wtedy tak to się na pewno nie nazywało), wchodził do każdej klasy i opowiadał nam, że szuka młodych talentów. Rysował przed nami świetlaną przyszłość, obiecywał wyjazdy na turnieje i w Polsce, i za granicą. W latach 80. ubiegłego wieku to było coś. Z każdej klasy wytypował grupę uczniów, którzy mieli zająć się tańcem. Nie wiem, jaki był klucz tego wyboru, ale na pewno nie predyspozycje, kondycja fizyczna czy fascynacja tańcem. Wchodził do klasy, rozglądał się i po prostu palcem wskazywał: ty, ty i jeszcze ty. Potem, kiedy już zwiedził wszystkie kasy, dyrekcja zwołała wszystkich uczniów na salę gimnastyczną, gdzie ów pan tych wybranych wziął na środek i kazał im zapisywać na kartce jakieś informacje. Z każdej klasy wybrał też jedną osobę, która miała zebrać pieniądze od pozostałych (tak, kurs tańca miał być płatny) i zawieźć tę gotówkę do innego miasta. Nikt nie pytał o zgodę rodziców, nikt nie dyskutował, dlaczego zostali wskazani ci, a nie inni uczniowie. W szkole było wielkie poruszenie, bo część (ta wybrana) uważała się za wygranych, część (ta pominięta) za przegranych. Nie wiem, czy ktoś z tego grona uczniów naszej szkoły zrobił karierę taneczną, o nikim takim nie słyszałam, a że mieszkałam w niewielkiej miejscowości, pewnie takie wieści dotarłyby do moich uszu. Nasz entuzjazm na szczęście ostudzili rodzice, bo niemal wszyscy nie zgodzili się na udział swoich dzieci w jakichś niesprawdzonych kursach. Dlaczego ten mężczyzna wszedł do szkoły? Dlaczego za zgodą grona pedagogicznego werbował uczniów? Niestety nie wiem. Ale wiem, że było to bardzo nierozsądne działanie. I od razu przypominał mi się też film, o którym niedawno pisałam na stronie profeto.pl, czyli Sound of Freedom, w którym podobnie obiecywano dzieciom karierę w reklamie, a skończyło się to tragicznie. Nie zakładam, że mężczyzna, który się pojawił w mojej szkole, miał niecne zamiary. Ale dziś, kiedy patrzę na to zdarzenie z perspektywy rodzica, który ma pewną wiedzę na temat ochrony dzieci, zapalają mi się czerwone lampki.

Czerwone lampki zapalają się dziś pewnie też niejednemu rodzicowi, który słyszy o aferze pedofilskiej wśród polskich youtuberów. Bożyszcza nastolatek, ich idole, których każdy krok młodsze i starsze dziewczynki śledziły w internecie, okazali się zwykłymi przestępcami, którzy swoją popularność i sławę wykorzystywali w najgorszy możliwy sposób, wykorzystując między innymi dwunastoletnie fanki. Pisanie sprośnych wiadomości, zachęcanie dziewczyn, by wysyłały im tzw. nudesy to także forma wykorzystywania seksualnego. Warto mieć tego świadomość. A świat wirtualny, w którym są zanurzone nasze dzieci, stwarza wiele okazji do tego typu nadużyć. I jako rodzice musimy być czujni. Pewnie wielu z nas nawet nie wchodzi w te odmęty internetu, w których regularnie przebywają nastolatki. Ja też do niedawna o nich nawet nie słyszałam. Nazwiska, które przy okazji tej afery się pojawiły, nic mi nie mówiły. Mówiły za to sporo znajomym nastolatkom. Dla nich nie były tajemnicą.

Dlatego jako rodzice nie mamy łatwo. Dwa światy – realny i wirtualny – wzajemnie się przenikają. Coraz trudniej je rozdzielić. I o ile w świecie realnym jeszcze w jakiś sposób jesteśmy w stanie dzieci kontrolować, o tyle w tym wirtualnym to jest naprawdę trudne. Trzeba jednak być czujnym. Dla dobra dzieci.