Skąd się wziął ks. Jan?

Odszedł wczoraj. Urodził się 39 lat temu w Gdyni. Kilka słów o tym, jak się zaczął ks. Jan.

Mama, tata

Pewnie tego dnia, 19 lipca 1977 roku pani Helena Kaczkowska nie myślała, że to dziś. Mały Janek urodził się jako wcześniak. Mamie nie przeszkadzało to jednak w myśleniu: „Zawsze byłam pewna, że się urodzisz i będziesz żył”. Ksiądz Jan po latach, kiedy o niej opowiadał, mówił: „bardzo silna osobowość”, „wysoko zawieszała poprzeczkę”, „bardzo o nas walczyła, a już w szczególności o mnie”, „podejmowała heroiczny wysiłek”, „rozumieliśmy się doskonale, „dbała”, „nie miałem u mamy żadnej taryfy ulgowej”, „walczyła” i najważniejsze: „bezwarunkowo kochała”.

Z pewnością nie było łatwo. Prawdopodobnie  na skutek urazu okołoporodowego Janek, który się urodził, miał niedowład lewej strony ciała, poza tym ogromne problemy ze wzrokiem. Operacja za operacją. Długie pobyty w szpitalu. A były to czasy, kiedy na oddziałach dziecięcych nie dostawiano łóżek dla rodziców. 

„Moja mama podejmowała wręcz heroiczny wysiłek, by przekradać się do mnie po kryjomu albo wprost szturmować oddział mimo wrzasku pielęgniarek. Do dziś pamiętam to tajne porozumienie, jakie zawiązaliśmy na tę okoliczność. Dzięki tej komitywie wymykaliśmy się po cichutku z oddziału (...).” 

Potem bywało trochę bardziej normalnie. Mały Janek, któremu mama prawie co wieczór czytała opowieści biblijne, po jakimiś czasie, siadał na środku przedszkolnej sali i opowiadał je rówieśnikom. Raz nawet cytatem z Biblii doprowadza do łez, oczekującą na poród przedszkolankę: „Brzemienną jesteś i w bólach rodzić będziesz”. 

Zbliżał się czas edukacji szkolnej. Otoczenie konsekwentnie podpowiadało, by rodzina wybrała dla niego placówkę dla osób niepełnosprawnych. 

„Rodzice wysłali mnie do zwykłej szkoły podstawowej. W 1983 roku nikt nawet nie pomyślał o prowadzeniu klas integracyjnych. Więc byłem na równych prawach ze wszystkimi. Mama tylko walczyła o to, żebym miał zapewnione miejsce w pierwszej ławce i nieco swobody w prowadzeniu zeszytów. Niekiedy też mi pobłażała”. 

Jednocześnie ks. Jan podkreślał: „nie miałem u mamy żadnej taryfy ulgowej”. Dbała o jego rehabilitację, motywowała, by jeździł na nartach, no i bywało, że pozwalała na wagary. 

A tato?

“Moi rodzice mają całkiem odmienne charaktery. Mamę opisałbym przede wszystkim jako osobę wymagającą i w tych wymaganiach była wielka miłość, natomiast tatę jako człowieka o bardzo ciepłym usposobieniu. Kiedy mama zwracała nam uwagę i domagała się, żeby ojciec zrobił to samo, on misiowatym głosem odpowiadał jej niezmiennie: „Ale ja im ufam”.  

Mimo iż rodzice przynieśli małego Janka do Chrztu św., podobnie jak jego rodzeństwo: starszego brata Filipa i młodszą siostrę Magdę, to w domu panowało „francuskie podejście do religii”. 

„Nie specjalnie narzucaliśmy się Panu Bogu. Myślę, że byliśmy w stylu francuskim antyklerykalni. Nie był to antyklerykalizm wojujący, ale takie patrzenie na księdza jak na wiejskiego głupka, który niewiele ma do zaproponowania intelektualnie”. 

Najważniejsze o rodzicach, co powiedział: „Moja relacja z rodzicami to relacja zbudowana na bezwarunkowej miłości. Wiedzieliśmy, rodzeństwo i ja, że w momencie kryzysu rodzice zawsze staną przy nas”.  

I babcia

Ze względu na kolejne operacje mały Janek często przebywał w Krakowie. Tam spędzał czas z babcią. I choć babcia twierdzi, że po kościołach go „nie ciągała”, to jednak o niej ks. Jan mówił: „W moim religijnym wychowaniu najwięcej zawdzięczam swojej ukochanej babci. Babcia Wincentyna, zwana Wisią, to w mojej rodzinie jedyna katoliczka z prawdziwego zdarzenia”.

Z tych pobytów u babci w sercu małego chłopca zapisały się takie obrazy: jak na wielkich ołtarzach wystawiano Najświętszy Sakrament, jak siostry zakrystianki długim kijem gasiły świece, jak ksiądz z welonem na ramionach długimi dłońmi chwyta monstrancję, jak dźwięczą dzwonki, pachnie kadzidło, jak śpiew niesie się przez kościelne nawy. Z tych obrazów rodziła się wielka miłość i szacunek do Eucharystii. 

I mały chłopiec na Mszy Św., przy pełnej aprobacie babci i przy pełnym zgorszeniu pozostałych wiernych, naśladował kapłana, recytując całą mszę z pamięci. Potem nie było już tak różowo ani z gorliwością, ani z wiarą. Rodzice, którzy nie chodzili do kościoła, księża na religii, o których ks. Jan nie zawahał się po latach powiedzieć „głąby”, brać ministrancka, która go wpychała do szafy, w końcu biskup, wizytujący parafię, który nazwał go „okularniczkiem”. 

Ale tak się zaczął ksiądz Jan. 

Ksiądz Jan Kaczkowski, doktor teologii moralnej, specjalista w dziedzinie bioetyki, prezes Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio, współzałożyciel Zespołu Szkół im. Macieja Płażyńskiego w Pucku. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Polonia Restituta, watykańskim orderem Curate Infirmos i Orderem za Zacność. Honorowy obywatel Pucka. W roku 2014 wyróżniony nagrodą Ślad im. Biskupa Chrapka. W 2015 otrzymał medal św. Jerzego przyznawany przez Tygodnik Powszechny. 

W 2012 roku zdiagnozowano u niego glejaka mózgu. Zmarł 28 marca 2016 roku, w drugi dzień Świąt Wielkanocnych, kiedy w Ewangelii św. Mateusza padły słowa: „A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: «Witajcie»”. 

Cytaty pochodzą z książki:

Ks. Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka, Życie na pełnej petardzie, czyli wiara, polędwica i miłość, Wydawnictwo WAM, Kraków 2015