Skazany za miłość

Piątek, IV Tydzień Wielkiego Postu, rok II, J 7,1-2.10.25-30

Niektórzy z mieszkańców Jerozolimy mówili: "Czyż to nie jest Ten, którego usiłują zabić? A oto jawnie przemawia i nic mu nie mówią. Czyżby zwierzchnicy naprawdę się przekonali, że On jest Mesjaszem? Przecież my wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest". A Jezus, nauczając w świątyni, zawołał tymi słowami: "I Mnie znacie, i wiecie, skąd jestem. Ja jednak nie przyszedłem sam z siebie; lecz prawdomówny jest Ten, który Mnie posłał, którego wy nie znacie. Ja Go znam, bo od Niego jestem i On Mnie posłał". Zamierzali więc Go pojmać, jednakże nikt nie podniósł na Niego ręki, ponieważ godzina Jego jeszcze nie nadeszła.

 

Co musiał czuć Jezus, kiedy wiedział, że już niektórzy czyhają na Jego życie? Chodził pomiędzy tymi, którzy za pewien czas będą rzucać w Niego, nie tylko wyzwiskami, ale i kamieniami. Cóż takiego im uczynił? Czym im się, aż tak naraził? Po prostu: kochał ich. Kochał ich do tego stopnia, że oni nie potrafili zrozumieć Jego miłości (no, może nie wszyscy, ale spora część).

Hmm… Co czują rodzice, ojciec czy matka, którzy poprzez całe życie odmawiali sobie ostatniej kromki chleba, żeby dziecko miało lepiej niż oni. Karmili, żywili, edukowali… Otaczali codzienną miłością, kiedy dziecko chorowało, nie liczyli nieprzespanych godzin… A dzisiaj? Wpatrują się w przybrudzone szyby, pustego już domu, aby zobaczyć tego dla którego poświęcili swoje życie. Często jednak te godziny wypatrywania pozostają puste… A cóż powiedzieć o rodzicach, których własne dzieci wyrzuciły (dosłownie) z domu? Teraz błąkają się po domach opieki społecznej. Czy przypadkiem, ktoś kogoś nie skazał na śmierć? 

Skazany za miłości – Jezus, ale często także dzisiejszy bliźni! Zobaczmy na Jezusa. Wie dobrze, że już niektórzy wyglądają okazji, aby Go skazać. Jego godzina nie nadeszła, dlatego omija Judeę. Wszystko obywa się w okolicy wielkiego święta – Święta Namiotów. Czym ono w ogóle było? Początkowo obchodzono je w jesieni, aby dziękować za zbiory i urodzaje. Później jednak związało się ze wspomnieniem namiotów z pobytu na pustyni. Trwało ono przez tydzień i nacechowane było bardzo radosną atmosferą. Co siedem lat podczas tego święta uroczyście odczytywano Prawo. 

Pomimo, tak złowrogiej atmosfery jaka zapanowała, Jezus nadal wyjaśnia naukę o Jego pochodzeniu. Jest On jedno z Bogiem Ojcem i Duchem Świętym. Ich działanie jest zespolone. Ta postawa pokazuje, że Jezus nie zraża się nawet niebezpieczeństwem śmierci, ale do końca pragnie pouczać o autentyczności Bożego planu zbawienia. 
Jezus kocha miłością bezwarunkową! Kocha zarówno tych, którzy odpowiadali na tę miłość swoją wiernością, ale także tych którzy nie potrafili jej przyjąć. Nam niejednokrotnie ciężko przychodzi zrozumieć taką postawę. Jak można kochać, a nawet spotykać się z tymi, którzy nas krzywdzą? Jak w ogóle z nimi rozmawiać? „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie…” (szerzej: por. Mt 5, 38-48). Trudne zadanie, ale przecież nie niemożliwe! 

Kochać tak jak Jezus kochał. Bardzo trudne, ale możliwe… Jednak kierowanie się w życiu zasadą miłości wobec każdego bliźniego jest czymś, powiedziałbym koniecznym. Zachęcam, aby teraz z uwagą i namysłem przeczytać, co o miłości mówił św. Charbel: „Miłość nie jest przywiązaniem, ponieważ miłość jest wolnością, a przywiązanie to niewola. Bóg jest wolnością. Miłość nie jest ludzkim uczuciem, jest boską siłą stwarzania i niebiańską mocą zmartwychwstania. Miłość nie jest instynktem wypływającym z twoich zmysłów cielesnych, jest życiową siłą płynącą z ducha. Miłość nie jest martwym przyzwyczajeniem, które nas wiąże i łączy, jej siła jest nieustannym odnawianiem - odnawia nas i wyzwala. Miłość nie jest uczuciem zwróconym w jednym kierunku, jest światłem, które świeci na wszystkie strony… Miłość nie pyta o cenę czy zapłatę za to, że się oddaje. Na końcu pozostaje tylko miłość. Miłość, która wypływa z człowieka, ma na celu powrócić do tego, z kogo płynie. Kiedy człowiek kocha od siebie, kocha siebie, niezależnie od tego, jaka jest siła i rodzaj tej miłości.

Miłość, która pochodzi od Boga, którą człowiek od Niego otrzymuje, obiera za swój obiekt drugiego człowieka. Jeśli twoja miłość pochodzi od Boga, obdarzasz nią twojego brata. Jeśli miłość wypływa od ciebie, chodzi w niej tylko o ciebie. Człowiek, którego miłość pochodzi od niego samego, kocha siebie samego w innych, choć myśli, że to ich kocha. Nigdy nie myl miłości z pożądaniem, z uczuciem, z przyzwyczajeniem i z przywiązaniem” (Św. Charbel, Orędzie z Nieba, Kraków 2013, s. 81-82). Z tym słowem zostawiam Was i siebie.