Świąteczne rozterki

Nie raz już miałam okazję podzielić się naszymi doświadczeniami związanymi ze świętowaniem nie tylko świąt Bożego Narodzenia, ale świąt i wszelkich uroczystości rodzinnych w ogóle. Jak dobrze pamiętam, wyłaniał się z nich obraz, mówiąc bardzo delikatnie, dość trudny. Bo to wbrew całej pięknej i rodzinnej otoczce dość trudne doświadczenie dla rodziców i ich pociech. Fakt faktem z pewnych rzeczy dzieci wyrastają, dojrzewają do pewnych rytuałów, ale i tak największym zagrożeniem dla oczekiwanego spędzenia świątecznego czasu jest ogólne przebodźcowanie. Nie ma świąt doskonałych, a idealne scenariusze rzadko kiedy się sprawdzają. Okazuje się, że dzieci często nie współpracują. I nie jest tak kolorowo jak na sesjach zdjęciowych. Każdy rodzic niestety wcześniej czy później musiał się z tym zmagać. I choć próbujemy przewidzieć skutki nadmiernych emocji, to i tak nie ustrzeżemy się ich. Jedyne, co możemy zrobić, to przyjąć fakt, że takie coś może mieć miejsce, i zaakceptować, że nie zawsze jest idealnie, ale nasze relacje i reakcje mogą być lepsze, przemyślane, by czuć satysfakcję z dobrze wykorzystanego czasu. Ważne jest również zrozumienie, że każdy członek rodziny może różnić się pod względem oczekiwań i potrzeb w okresie świątecznym. Komunikacja otwarta, zdolność słuchania i elastyczność w podejściu do tradycji mogą pomóc w uniknięciu zbędnych trudnych emocji, a co za tym idzie, nawet konfliktów, niepowodzeń.

Najtrudniej jest sobie samemu wyrzucać, że mogliśmy zareagować na emocje dziecka inaczej, przede wszystkim spokojniej i z miłością. A tak i nam się niestety udzielają ich odczucia, czujemy presję innych gości, by własne pociechy uspokoić, naprowadzić na „właściwe” zachowanie albo nawet zmusić, by czuło i robiło, co się od nich oczekuje. A chciałoby się, aby nasze dziecko czuło w nas wsparcie i ratunek, kiedy wzbierają w nim te trudne odczucia, kiedy nie potrafi poradzić sobie z nadmiarem emocji, nawet tych dobrych i szczęśliwych. Tak się dzieje, chociażby w trakcie rozpakowywania prezentów. Ich ilość dzieci przytłacza, nie wiedzą, czym się mają najpierw bawić, z czego cieszyć się najbardziej. To piękne, kiedy możemy własnym dzieciom dać wszystko, czego może sami nie mieliśmy, ale to czasami niebezpiecznie skręca w przesadną stronę. Co więcej, dzieci nawet nie oczekują tak wiele, owszem mają swoje faworyty wśród podarków, coś, o czym marzą, ale mimo wszystko nie chcę wszystkiego naraz. A kiedy dajemy im wszystko, o czym kiedykolwiek nam wspominali, to apetyt wzrasta w miarę jedzenia. I możemy za ten stan winić tylko siebie. W naszym domu z początku też prezentów było bez liku. Tym bardziej kumulowała się ich ilość, bo nie dość, że przychodził Mikołaj, to dzieci zaraz mają też urodziny i imieniny. W tym roku zmieniliśmy zasadę i kupujemy dzieciom jeden, dwa prezenty, o którym faktycznie najbardziej dziecko marzyło i składamy się na niego całą rodziną.

W ogóle kwestia samego Świętego Mikołaja też mocno stresuje nasze dzieci. Raz, że mocno w niego wierzą, znają doskonale historię tego prawdziwego Świętego, ale perspektywa spotkania go jest dla nich raczej przerażająca. To jednak ktoś, kto jest przez nich postrzegany nieco groźnie, w końcu ich ocenia, obserwuje bacznie ich zachowanie. Trochę walczymy z takim widzeniem Świętego Mikołaja. Owszem, zależy nam, by dzieci były „grzeczne”, czyniły dobrze, ale dla nas ważniejsze od tego wszystkiego są ich starania i docenienie tego, że próbują. Raczej nasz Święty jest bardziej miłosierny i każdego obdarowuje prezentem, bo każdy zasługuje na drugą szansę, na możliwość poprawy.

Poza tym trudne są też pewne nasze tradycje, zwyczaje czy potrawy świąteczne. Po prostu nie są one nieraz jeszcze dla dzieci do przyjęcia. Sami nierzadko odczuwamy problemy trawienne po świątecznych potrawach, a co mają powiedzieć dzieci, które wolą prostą kuchnię, nieudziwnioną? Na to również przyjdzie czas. Nie zmuszajmy dzieci, by z nami siedziały całą Wigilię przy stole, by próbowały łakoci każdej cioci i babci, by tylko nie zrobić im przykrości. Większe będzie dla nich rozczarowanie, kiedy dzieci zaczną krzyczeć, nie daj Boże, pluć czy rzucać jedzeniem. Dzieci i tak bardzo chętnie włączają się w nasze tradycje, są ich bardzo ciekawe, dopytują o nie. Ale ich mnogość również przytłacza, często trudno nam jest im wszystko wytłumaczyć, by było to dla nich naprawdę jasne i klarowne. To, co u nas było najtrudniejsze do przyjęcia, to wędrowanie od jednych dziadków do drugich w czasie świąt. Bo dzieci, kiedy poczuły się bezpiecznie i przyjemnie u jednych, zaraz musiały zbierać się, ubierać i jechać do drugich. To wiązało się właśnie z ich wielkim zmęczeniem, marudzeniem przy każdym ubieraniu się albo zupełnym odmawianiu odwiedzania kogokolwiek. Od paru lat, właśnie głównie ze względu na dzieci, udaje nam się organizować Wigilię wspólną, tzn. że dziadkowie i nasze rodzeństwo z obu stron przychodzą do nas na wieczerzę wigilijną. Wspólnie przygotowujemy się do tego wydarzenia, każdy dokłada swoją cegiełkę w ten świąteczny czas. Od tamtej pory jest spokojniej, dzieci, kiedy zjadły, zaśpiewały z nami kolędy, pomodliły się czy rozpakowały prezenty, mogą bez nerwów i zbędnych emocji iść do swojego pokoju, wyciszyć się czy w skupieniu obejrzeć nowe zdobycze. Nigdzie przecież się nie spieszymy, nie zbieramy. Jestem bardzo wdzięczna mojej rodzinie, że tak solidarnie z nami włączyła się w budowanie wspomnień mniej stresujących świąt naszym dzieciom.

I na sam koniec rzecz, która szczególnie trudna jest dla mojego syna. Chodzi o całusy, przytulanie i wypytywanie o wszystko naszych dzieci. Nasz synek jest bardzo zdystansowany, szczególnie do ludzi mu obcych, ale i do „swoich” również nieraz ma rezerwę. Owszem, lubi czułości, ale raczej z nami niż z kimś obcym. A w święta częściej spotykamy się i z dalszą rodziną, i ze znajomymi. Ilość nowych ludzi do poznania, może i zmuszanie ich do rozmów, podania ręki czy całusa nie tyle go przytłacza, ile wzbudza lęk. A my czasami też jesteśmy zajęci rozmową, a bez nas nasze dziecko nie czuje się bezpiecznie. Wtedy jeszcze dochodzą do głosu komentarze o wstydzie, nieśmiałości, o tym, że tak nie wypada, co jeszcze bardziej podburza pewność siebie dziecka. W tej materii również pozwalamy dzieciom odpuszczać. Owszem, tłumaczymy, jak wyglądają dobre maniery i zwyczaje, ale nie zmuszamy, by dziecko robiło coś wbrew sobie. Kiedy dodatkowo widzi, że my jesteśmy spokojni, ono również uspokaja się i czasami samo dobiera formę przywitania się czy pożegnania. Może to być „piątka” czy „żółwik”. Długo sama musiałam się wyzbyć takiego wstydu czy tłumaczenia się, że moje dziecko jest takie, a nie inne. A przecież nie robiło nic złego, po prostu się bało. A ta nieśmiałość czy niepewność w kontaktach i tak powoli mu mija, na to też potrzeba było czasu.

Zatem na nadchodzące święta Bożego Narodzenia życzę wszystkim rodzicom spokoju, cierpliwości, ale i umiejętności spojrzenia przychylniej na siebie i swoje dzieci. I oby nowo narodzone Boże Dziecię pozwoliło znaleźć równowagę pomiędzy pracą a odpoczynkiem.