Wakacyjny nieznajomy

Świadomie wyjeżdżamy na wakacje sami. A potem? Inni oblepiają nas bardzo szybko. Człowiek do człowieka. Chcemy czy nie. Oczywiście, wszystko zależy od tego, jak szeroko mamy otwarte oczy naszej wrażliwości. Oczywiście, niektórzy potrafią je skutecznie przymknąć, ale dziś nie o nich.

Pani Danusia – „No dziewucho, a myślałam, że ci się tu nie spodoba. Jakby was było trochę mniej, to bym Wam pierogów z jagodami nalepiła. Będzie makaron. Razu jednego proszą mnie tu o zsiadłe mleko od krowy. Mówię: nie ma sprawy. Dwa dni później kombinuję, jak tu im podać ten obiad. No bo co, mleko im dam, ziemniaki wiadomo, jajo sadzone, ale te panie z miasta tak na mnie patrzą. No to dorabiam kotleciki. Nikt ich nie tknął. Tak im to nasze jedzenie smakowało”. Pani Danusia serce domu. Omiata śmiechem wszystkich gości. Mówi tak dużo, że niewiadomo kiedy gotuje. Serdeczna, dobra. Łzy na pożegnanie, bo nagle jakieś wspomnienie rodzinnych smaków, serdeczności, otwartości, prostego życia.

Pan ze sklepu – Sklep jest jeden. Jest zaopatrzony lepiej niż wszystkie markety razem wzięte. Na półkach obok siebie: pieczywo, które łamie się z trzaskiem, worki na śmieci, młotek, gwoździe i krem do twarzy. Wszystko, czego człowiek potrzebuje, leży obok siebie. Pan pytany o drogę: „no tu w górę będzie ciut szybciej, ale tu koło rzeki spokojniej”. Już na rowerach. Pan woła: „Stójcie. O, tu jest licencjonowany przewodnik (właśnie podjechał czarny jeep). Zbyszek, weź no Państwu opowiedz, co i jak”. I trwa ta dobra opowieść. Już wiadomo, że wszystkiego się nie da zobaczyć, że trzeba będzie wrócić. W to wielkie nic wrócić. W miejsce, gdzie kończy się droga, gdzie dalej się już nie da pojechać autem, gdzie rano kawa z mlekiem od krowy w końcu ma smak, gdzie patrzy się w dal i ta dal istnieje. 

Pani ze sklepu: „Ludzie kochani, co wy tu widzicie? Po co wy tu przyjeżdżacie?”. Pytanie to okrasza swoim mocnym, gardłowym śmiechem. Nie sposób nie zaśmiać się razem z nią.

Ona Polka, on Niemiec, do tego mała Basia i jeszcze mniejszy Michał. – Płonie ognisko. Oto jesteśmy, rodzina. Goście gdzieś się poukrywali. Przybiegają Basia i Michał. Basia patrzy dużymi oczami w stronę kiełbasy. Została jedna. Dzielimy jedną. Oczy Basi, które wydawało się, że nie mogą być już większe, są. Zamieszkuje w nich ogromna radość. Skwierczy tłuszcz. Przychodzą niemieccy rodzice. Jest śmiech. Dużo śmiechu nad tą jedną kiełbasą. Po powrocie do domu mały polski chłopiec w kontekście opowieści o wojnie, powstaniu warszawskim, zapyta nagle: Jak to Niemcy na nas napadli? Tato Basi jest Niemcem! I wtedy trzeba będzie od razu rozwijać inną opowieść: o przebaczeniu, przyjaźni, partnerstwie, sąsiedztwie. O życiu w pokoju. 

Para z Bydgoszczy – On upewnia innych, że w świecie istnieje coś takiego jak „swój człowiek”, a ona dokłada do tego prawdę, że może mu towarzyszyć dobra i wrażliwa kobieta. 

Antek – Pierwsza wakacyjna przyjaźń małego człowieka. Mały człowiek otwiera oczy, nie myje ani ich, ani zębów, w torpedzim pędzie wkłada ubranie porzucone na łóżku i zbiega na dół. Czatuje pod drzwiami, aż przyjaciel Antek otworzy drzwi. Otwiera. Zaczyna się gra w karty. Trzeba nimi obudzić królewnę. Budzą ją całymi dniami. Mały człowiek buntuje się: nie chce nad jezioro, nie chce zwiedzać, chce z Antkiem grać w karty, z Antkiem zakopać martwego kreta, z Antkiem biegać po deszczu ze zraszacza. Z Antkiem. A Antek rodzicom też zapada w serce, bo nagle przy ognisku numer dwa, mówi, że mama bez taty. 

Pani od animacji – Nie podoba się ta pani. Strofuje dzieci. Musztruje. Ćwiczy je. Zabawy, które proponuje, omijają chłopców. Malowanie. Twarzy, na szkle, paznokci, kartki. Mówi szybko. Nie patrzy w oczy. Butnie oznajmia, że jest nauczycielką. Nie, nie tu. Gdzieś indziej. Wieczorem dużo myśli o tym niepatrzeniu w oczy dorosłym. O drugim człowieku, o łatwym osądzaniu, o ludziach, którzy niosą swoją historią. O tym, że na wakacjach można od nich po prostu odejść. Zostawić ich w spokoju.

Dużo tych ludzi. Przez cały rok gromadzą się w głowie. Pan, który pomaga podnieść się małemu człowiekowi z upadku na kolano. Idzie z nim, z mamą i z całym głośnym nieszczęściem upadku do tramwaju w Krakowie. Okazuje się Panem z telewizji, z gazety i z Internetu. Biskup Ryś, on znajomy. Nagle na Plantach podaje rękę i uśmiech. Dziewczyna w sklepie z ubraniem, która wybiega za człowiekiem, bo jeszcze warto spróbować kawy z Ugandy. Pani z plaży, od chłopca, który zamiast mówić piszczał, ale pani tego nie słyszała. 

Wakacje, czas odpoczynku. Serdeczne pozdrowienia, człowieku.