Mam nadzieję, póki żyję

Bardzo się ów uczeń oburza (a jest zapalonym wyznawcą kapitalizmu), kiedy mówię, że kapitalizm i socjalizm to dwa końce tego samego kija, kija egoizmu, kija myśli „wiem lepiej”, kija ludzkiego dążenia do postawienia siebie w roli Tego, który stwarza. I w rzeczywistości te dwa porządki gospodarcze są de facto tym samym, tylko odwrotnie. Kapitalizm jest ubóstwieniem pieniądza, a socjalizm ubóstwieniem pracy, w dużym przybliżeniu i uogólnieniu oczywiście. Kardynał Stefan Wyszyński pisał o tym tak: 

Odszczepieństwo katolików polega na tym, że nie chcieli wziąć odpowiedzialności za wprowadzenie Ewangelii w życie doczesne: społeczno-gospodarcze i polityczne. Rozproszyli się w ustrojach wrogich Kościołowi, wypełnili szeregi komunistów, socjalistów, tkwią po uszy w duchu kapitalistycznym i większości wypadków odgradzają życie gospodarcze od wpływu moralności katolickiej. Gniewają się bardzo, gdy duchowieństwo porusza problemy służby, sprawiedliwej płacy, godziwego bytowania ludzi najemnych. Zżymają się na same słowa >>sprawiedliwość społeczna<<.

Znajomy ksiądz opowiadał mi kiedyś o pewnym przedsiębiorcy, wierzącym człowieku, który mówił mu, że idąc do siebie do fabryki to on sumienie zostawia w domu, bo nie da się pogodzić wiary w Boga z zarabianiem pieniędzy, jakby były to dwa różne światy, które do siebie absolutnie nie przystają. I gdzieś pewnie w takim myśleniu jest ten mój uczeń, który nie rozumie jeszcze, że pieniądz, zysk, sukces (na ziemską miarę) nie jest celem, ale środkiem do celu, którym jest świętość. Jeżeli nie będziemy przykładać wagi do tego, że moralność katolicka jest punktem odniesienia, bo wynika z Ewangelii, którą przecież mamy żyć nie od święta, nie w domu, nie po pracy, po lekcjach, ale mamy być z nią złączeni, zintegrowani, tak, żeby nasza lewa ręka nie wiedziała co robi prawa. Kardynał Wyszyński pisze w innym miejscu:

Wielu ludziom wydaje się, że same przemiany zewnętrzne, polityczne rozwiążą wszystkie trudności. Trzeba jednak czegoś więcej, trzeba powrotu do przykazań Bożych, trzeba czynu chrześcijańskiego. (…) Cokolwiek się dzieje na świecie, rodzi jakieś skutki. By zwalczyć złe owoce minionych dni, trzeba ożywionej pracy wszystkich ludzi dobrej woli.

Skąd wziąć ludzi dobrej woli w sensie ewangelicznym, skoro są traktowani dziś jak wariaci, jak szaleńcy, którzy przecież jednego dnia by nie przeżyli z tymi swoimi dziwnymi, przestarzałymi poglądami, że trzeba być moralnym, że trzeba wierzyć. Wydawać by się mogło, że materializm zwyciężył, a jakakolwiek metafizyka jest passe. Jak pielęgnować w sobie tę tożsamość, skoro z każdej strony napierają na nas spienione fale tego materializmu, który jest dużo bardziej podstępny niż komunizm, który był jednoznacznie nacechowany antychrześcijańsko. Dzisiejszy materializm odrobił tę lekcję doskonale i pod przykrywką tolerancji dla wszystkich zachowań i mniejszości rozmiękcza sumienia tych ludzi dobrej woli, którzy kiedyś milionami słuchali słów „niech zstąpi Duch Twój”, którzy milionami płakali za takimi świadkami jak Popiełuszko czy Wyszyński. Teraz przedstawia się ich (nas?) jako oszołomów, jako ludzi dawnej epoki, którzy stoją na przeszkodzie do budowy nowego społeczeństwa z nowym człowiekiem. To wielkie zwycięstwo Dantona i Robespierra, to wielki sukces Marksa i Lenina, ale żaden z nich nie domyślał się, że trzeba dać ludziom wygodnie żyć, żeby ich idee się spełniły, a kręgosłupy zaczęły się łamać.

Nie ma jednak tragedii, dum spiro – spero, jak mówili starożytni, a stat crux dum volvitur orbis i to jest nasze przeznaczenie, to co było marzeniem apostołów. Wszystkie izmy przeminą, socjalizm i kapitalizm, materializm nawet. Trzeba zacytować encyklikę Tamesti futura Leona XIII:

Dosyć już nasłuchał się tłum o tym, co się zwie „prawami człowieka”, niechże usłyszy kiedyś o prawach Boga.