Wielki Piątek Nadziei

Nadzieja jest matką głupich – tak mówi ludowe porzekadło. Inne dodaje, że wprawdzie jest głupich matką, ale każda matka kocha swoje dzieci. Święty Paweł zaś w Liście do Rzymian pisze, że nadzieja zawieść nie może, bo miłość Boża rozlana jest w sercach wiernych. Po raz kolejny mamy więc rozdźwięk między ludowymi mądrościami a rzeczywistością wiary, między profanum a sacrum, między tym i tamtym światem. 

Kiedy myślę o Wielkim Piątku, to pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to refleksja o nadziei. Z jednej strony została ona wówczas w tak niewielu z tych, którzy z Jezusem przemierzali drogi i bezdroża Ziemi Świętej, ale z drugiej przecież On ich uprzedził o tym, że musi zginąć i po trzech dniach zmartwychwstać. Oni jeszcze tego nie rozumieli. Nie mieściło się to w ich postrzeganiu świata, było to poza ich wyobrażeniem. Bo czym innym jest wierzyć, nawet słowom Jezusa, a czym innym jest doświadczyć tego w swoim życiu. I myślę, że tu niezbędna jest nadzieja, nadzieja płynąca z Krzyża.

Cały Wielki Piątek jest wielkim misterium nadziei, poprzedzonym pełnym wiary w to, co dopiero ma nadejść Wielkim Czwartkiem. Ten punkt Triduum stanowi oś symetrii między obietnicą a jej sobotnim spełnieniem. Jest oczekiwaniem w nadziei, oczekiwaniem wbrew ziemskim intuicjom, wbrew zmysłowemu poznaniu.

Tak sobie myślę, że właśnie o to chodzi w nadziei, o trwanie w wierze, o zaufanie w to, że rozstrzygnięcia nie leżą w naszych rękach, o to, że przychodzi w naszym życiu moment, w którym należy odpuścić starania, porzucić wszelkie działania i czekać. W naszym życiu takim Wielkim Piątkiem może być ciężka choroba lub śmierć kogoś bliskiego. Nie mamy na to żadnego wpływu, możemy mieć tylko nadzieję – na wyzdrowienie, na zbawienie, na ułożenie sobie życia po stracie.

Kiedy Jezus umierał na krzyżu, wołał „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił” – nie był to krzyk utraconej nadziei. Nie była to śmierć Boga w człowieku. Wręcz przeciwnie – był początkiem pięknej modlitwy, psalmu 22, który rozpoczyna się właśnie tymi słowami, a jest wielką apologią nadziei, którą Izrael pokładał w Bogu i wołał, że do Niego wrócą wszystkie ludy pogańskie, wszystkie krańce ziemi, a sprawiedliwość Jego będzie wysławiało pokolenie, które jeszcze się nie narodziło. Właśnie ta nadzieja zawieść nie może, ta, którą miał Jezus, modląc się w chwili konania.

I kiedy my modlimy się Modlitwą Pańską, też mówimy „bądź wola Twoja”, wyrażamy tym samym gotowość trwania w wierze i nadziei właśnie na to, że to, co jest poza naszą mocą, poza naszymi możliwościami, zostało już przez Boga zaopiekowane. Śmierć Jezusa na krzyżu jest na to dowodem, bo pozornie bezsensowna śmierć prowadzi przecież do zmartwychwstania, do czegoś tak niewyobrażalnego ludzkiej, światowej percepcji, a przecież dla Boga nie ma niczego niemożliwego.

W Wielki Piątek trwamy w samym sercu osi symetrii między tym światem, który przyciąga nas łańcuchami przywiązania do ludzi, do rzeczy, do przyzwyczajeń i do grzechu, a tamtym, który znamy tylko z obietnicy (spełnionej) Chrystusa, a na który musimy z nadzieją oczekiwać. Kiedy niebo łączy się z ziemią, kiedy zasłona przybytku się rozdziera i kiedy wszystko, co utajone, staje się jawne, musimy szukać nadziei, żeby nie pozostać tutaj, ale żyć dla tej drugiej rzeczywistości, po drugiej stronie krzyża.